Na kolejny wyjazd meczowy fanklub Viola Club Polonia musiał czekać długie, rekordowe trzy lata. Wpływ na taką sytuację miało wiele czynników, ale dwa głownie z nich to pandemia Covid-19 i restrykcje z nią związane oraz reorganizacja i zmiany w strukturach fanklubu. Na szczęście jedna i druga sprawa znalazły swój finał i nic już nie stało na przeszkodzie by zorganizować kolejny oficjalny wyjazd kibiców z Polski na mecz ACF Fiorentiny. Sam wyjazd mimo statusu oficjalnego był akcją spontaniczną, zapisy trwały niecałe dwa tygodnie, do tego w czasie gdy większość fanów ma już zaplanowane urlopy, wakacje, a i nie każdy budżet domowy jest gotowy na taki niespodziewany wyjazd meczowy do Florencji. Wewnętrzne sprawy fanklubowe zostały dopięte na początku maja, do końca sezonu niespełna trzy tygodnie, głód wyjazdowy sprawia, że w niemal ostatniej chwili decydujemy się na udział w meczu przeciwko juve. Ma to być mecz, który może uratować sezon i dać Violi możliwość powrotu do europejskich pucharów, chociaż "tylko" udział w ostatniej rundzie eliminacji do Ligi Konferencji - co po sześciu latach europejskiej absencji i tak sprawia radość. Przed ostatnią kolejką o 7. miejsce w tabeli walczą Atalanta i właśnie Fiorentina, mają po tyle samo punktów, ale Viola ma lepszy bilans meczów bezpośrednich. Finalnie na ostatni mecz sezonu 2021/22 wybrało się dwóch członków VCP. Władze Lega Serie A nie byłyby sobą gdyby nie kombinowały z datą meczu niemal do ostatniej chwili, dopiero 16 maja ustalili ostateczną datę meczu na 21.05 (początkowo mecz miał zostać rozegrany dzień później, w niedzielę, ale był też pomysł przełożenia go na 20.05). Czekaliśmy na oficjalną datę, gdyż nie było do końca wiadomo, czy wyrobimy się na mecz. Niestety bilety na Curva Fiesole, co nikogo nie powinno dziwić, zdążyły się rozejść i po raz pierwszy kupujemy wejściówki na Curva Ferrovia. W tym miejscu należą się wielkie podziękowania dla Mickiego z Viola Club Lussemburgo, który załatwił dla nas bilety za pośrednictwem ACCVC - właśnie dlatego dobrze jest należeć do takich struktur!
Moja podróż rozpoczęła się 19 maja, po godzinie 16 wylądowałem w Pizie. Podróż do Włoch to nie tylko zwiedzanie, podziwianie pięknych widoków, ale też regionalna kuchnia włoska, więc już w pobliżu portu lotniczego zamawiam focaccię z farinatą. Po szybkiej strawie ładuję się w kolejkę i jadę na dworzec Piza Centrale skąd pociągiem udałem się bezpośrednio do stolicy Toskanii. Przyjazd do Florencji, małe tournée po dobrze znanych rejonach stacji kolejowej Santa Maria Novella i katedry Santa Maria del Fiore, szybkie zakupy w markecie, ogarnięcie biletu na autobus i wyjazd do miejsca noclegu, gdzie melduję się przed godziną 23. Prysznic, kolacja, piwko i kima. Tym razem naszym miejscem zakwaterowania Camping Village Internazionale Firenze, gdzie wynajęliśmy domek wakacyjny (mobile home). Obiekt kempingowy położony jest w miejscowości Bottai, która leży w gminie Impruneta, na prowincji Florencji. Lokum na wystarczającym poziomie: klimatyzacja, lodówka, łazienka, dwa łóżka; na terenie znajduje się sklep i restauracja. Od centrum Florencji dzieliło nas 6,5km drogi, co bez problemu można było pokonać siłą własnych nóg (ponad 1h spaceru) lub autobusem (ok. 20-30min. jazdy). Lokalizacja całkiem w porządku, a ceny noclegu przyziemne, w odróżnieniu od tych we Florencji - sezon turystyczny, ładna pogoda i krótki czas do rezerwacji; wszystkie najlepsze "kąski" już dawno znalazły swoich klientów.
Pobudka w piątek rano, przecież szkoda tracić czasu na spanie. Śniadanie, ogarnięcie się i w drogę do Florencji. Tego dnia we Włoszech miał mieć miejsce ogólnokrajowy strajk pracowników transportu publicznego, więc zdecydowałem się na pieszą wędrówkę. Jak się jednak okazało - przynajmniej tutaj - autobusy śmigały normalnie. Korzystając z faktu, że jestem sam postanowiłem jak najwięcej pochodzić po mieście, odwiedzając dotąd nieznane mi miejsca. Przed południem rozsiadłem się w lodziarni niedaleko katedry Santa Maria del Fiore, by nieco się schłodzić, temperatura sięgała wówczas niemal 30°C. Kontynuując wędrówkę dotarłem do miejsca gdzie można kupić bilety do florenckich muzeów sztuki. Stwierdziłem, że najwyższy czas by do jakiegoś się wybrać. Wybór padł na Galerię Akademii (Galleria dell’Accademia), która jest jednym z najczęściej odwiedzanych muzeów we Włoszech (np. w 2016r. była na 2. miejscu zaraz po Uffici, które również znajduje się we Florencji). No ale nie ma co się dziwić, bowiem pośród wielu obrazów i rzeźb to właśnie tutaj znajduje się jedna z najsłynniejszych rzeźb, która przedstawia Dawida tuż przed walką z Goliatem, dzieło wykonał sam Michelangelo (Michał Anioł). Nie będę ukrywał, że żaden ze mnie znawca sztuki, ale uznałem, że być kolejny raz we Florencji i nie zobaczyć tej rzeźby to się nie godzi (chociaż można zupełne za free zobaczyć jej imponującą kopię, która znajduje się naprzeciwko Palazzo Vecchio, ale nadal to jednak tylko replika). Mając już wiele kilometrów za sobą udałem się do jednego z najpopularniejszych florenckich miejsc z jedzeniem, do mieszczącego się przy ulicy del Neri 65 All' Antico Vinaio gdzie można kupić najsłynniejsze kanapki w całym mieście. O popularności lokalu może świadczyć fakt, że było to jedyne miejsce na ulicy, do którego ustawiona była kolejka kilkudziesięciu ludzi, mimo tego, iż za niecałe 30 minut mieli zamykać (siesta od 15 do 18). Obsługa sprawnie obsługiwała klientów więc zdążyłem ze swoim zamówieniem. Za 9€ zamówiłem kanapkę z mortadelą, gorgonzolą, kremem pistacjowym i suszonymi pomidorami. Porcja była tak duża, że pomimo dużego głodu nie zdołałem zjeść jej w całości, tak więc każdemu odwiedzającemu Florencję zdecydowanie polecam tam zajrzeć. Ociężałym krokiem, z pełnym żołądkiem zrobiłem jeszcze parę kilometrów po mieście i wróciłem autobusem na zasłużony odpoczynek. W tym dniu spokojnie zrobiłem na nogach jakieś 30-40km więc na nic nie miałem już sił. Po 22 dostałem info od Mariusza, że już wylądował w Pizie i pewnie po północy będzie we Florencji... za chwilę dostaję wiadomość "Lipa jest", najbliższy pociąg odjeżdża dopiero o 1:12. Szczęście się jednak do niego uśmiechnęło (jak się później okaże, połowicznie), do Pizy przyleciał z jakimś Ukraińcem, po którego z Florencji wyjechali znajomi i będzie mógł się z nimi zabrać. Niestety niemiłosiernie wlekli się autem, do tego wysadzili go gdzieś w centrum, resztę trasy - jakieś kilkanaście kilometrów - pokonał na piechotę błądząc po ciemnych przedmieściach. Ostatecznie dotarł dopiero przed godziną... 5.
Sobota, dzień meczowy, czyli ten najważniejszy, ten dla którego ta cała podróż ma miejsce. Odsypiamy spore zmęczenie i w południe wyruszamy do Florencji. Znów szlajamy się po mieście, po 14 wbijamy na obiad do L'antica Pizzeria da Michele gdzie zamawiamy po smażonej pizzy (pizza fritta), bardzo pyszna alternatywa dla typowo pieczonej pizzy w piecu opalanym drewnem - do tej pory nie miałem pojęcia o istnieniu pizzy smażonej, a jak się okazuje, jest to najstarszy rodzaj pizzy. Znów porcje są syte i duże. Po konkretnym posiłku udajemy się spokojnie w rejony Stadio Artemio Franchi, docieramy do siedziby ACCVC, zbijamy piątki z Włochami, odbieramy nasze bilety. Na jednym ze stolików znajdujących się na dworze leżały egzemplarze legendarnego miesięcznika "Alè Fiorentina", który niedawno wznowił działalność, wiatr sprawił, że gazeta otworzyła się dokładnie na stronie z wywiadem z byłym prezesem Viola Club Polonia, Irkiem. Niesamowity zbieg okoliczności sprawił, że bierzemy sobie po egzemplarzu na pamiątkę. Czas powoli mija, coraz większe oczekiwanie na mecz. Odwiedzamy oficjalny sklep Fiorentiny, robimy zakupy w markecie, staramy się na różne sposoby zabić czas do meczu. O 18 ustawiliśmy się z kibicami z Viola Club Amsterdam przy legendarnym barze Marisa, gdzie przed meczem spotykają się kibice Fiorentiny. Przywitanie, rozmowy przy piwku, wymiana szalikami i udajemy się na sektor. Na stadion wchodzimy 1,5h przed rozpoczęciem meczu, mamy więc czas na dokumentację fotograficzną, łapiemy kontakt z kilkoma kibicami, zaopatruję się w stadionowe piwa i oczekujemy na dalszy rozwój wydarzeń. Sektor Curva Ferrovia usytuowany jest tuż przy sektorze gości, co zwiastowało, że nie zabraknie nam również emocji pozaboiskowych. Przed meczem zostało złapanych czterech młodocianych kibiców rubentusu za próbę wniesienia piro na stadion. Goście coraz liczniej pojawiają się na swoim sektorze, jednak nie wypełniają go, ostateczni było ich około 800. Kibice Violi coraz ciaśniej nabijają stadion, zajmując niemal wszystkie miejsca. od tego momentu zaczyna sie napinka, która kończy się długo po ostatnim gwizdu sędziego. Z naszego sektora co chwila rozbrzmiewa "Chi non salta bianconero è", które cały stadion podrywa do skakania. Praktycznie przez cały mecz doping Fiorentiny przeplata się z wymianą uprzejmości z przyjezdnymi. Tym razem na mecz nie przygotowano oprawy, bo to kibice na całym stadionie przynosząc swoje barwy, szaliki, flagi mieli stworzyć kolorową choreografię, która pchnie piłkarzy do zwycięstwa. Na boisku tak jak na trybunach od samego początku dominacja Fiorentiny (co pewnie było lekkim zaskoczeniem dla wielu fanów), dość powiedzieć, że w 1. połowie piłkarze Violi mieli 72% posiadania piłki, ale niestety nie przekładało się to na zdobycze bramkowe. Dopiero w doliczonym czasie gry, w 46 minucie Alfred Duncan zdołał umieścić piłkę w siatce, dzięki czemu przez całą przerwę w dobrych humorach mogliśmy zerkać na sektor gości. W przerwie wycieczka po kolejne piwa, lekkie odsapnięcie i rozpoczynamy drugą połowę. Obraz na trybunach i stadionie raczej się nie zmienia. Przed naszymi trybunami rozgrzewa się zdrajca, vlahović. Został przywitany gwizdami i buczeniem. Swoją nonszalancką żonglerką, butnością i klaskaniem w stronę kibiców merdy wku*wił fanów Violi. Z trybun rozległy się głośne gwizdy i poleciała przyśpiewka "sei uno zingaro" ("jesteś cyganem"). Gdy wszedł na boisko w 76' nie miał już tyle do powiedzenia. Atalanta w 79' traci bramkę, co już pozwala nam na oglądanie meczu w spokojniejszych nastrojach. Druga połowa ma niemal identyczny przebieg jak pierwsza, przeważamy, a w doliczonym czasie gry sędzia dyktuje rzut karny, który wykorzystuje Nico Gonzalez. Wygrywamy 2:0, misja zakończona pełnym sukcesem, wracamy do Europy! Euforia na trybunach i boisku, wielu kibiców niemal z niedowierzaniem patrzy na rzeczywistość. Zostajemy na trybunach aby nagrodzić zasłużonymi brawami piłkarzy, a później wraz z tłumem kierujemy się przed stadion. Zgłodnieliśmy, zarzucamy więc bułę z lampredotto i inny street food, ale ten wieczór nie może się jednak tak skończyć. Ponownie ustawiamy się z ziomkami z Viola Club Amsterdam, którzy siedzą w pizzerii jakieś 2km od stadionu. Po drodze luźno dyskutujemy sobie o meczu, gdy nagle słyszymy "siema, jak tam na meczu?". Lekka konsternacja. "No siema, zajebiście". Okazało się, że był to Borys, Polak, który urodził się i wychował we Florencji, a aktualnie przebywa w Irlandii. Po raz pierwszy wybrał się na mecz Fiorentiny nie mając zupełnie pojęcia o naszym istnieniu. Nie mogło stać się inaczej, rusza razem z nami na spotkanie z Holendrami. Gadka, piwko, fiesta. Zrobiło się już późno po północy, czas łapać taxę i walnąć się w wyro. Zajęło nam chwilę, by zatrzymać jakąś taksówkę, ale się udało. W drodze powrotnej kierowca zatrzymał się i krzyknął do nas, "zobaczcie kto idzie, to Prade i Barone!". Jednak było to tak niespodziewanie, dodatkowo byliśmy mocno zmęczeni, więc jedyne co to się z nimi przywitaliśmy okrzykiem "Forza Viola!" i ruszyliśmy na kemping.
W niedzielę nogi już konkretnie odczuwały wcześniejsze spacery, a należy też nadmienić że Mariusz ma zerwane więzadła w kolanie, za co należy mu się uznanie i szacunek, za to, że dzielnie pokonywał kolejne kilometry. No ale nie po to człowiek przemierza pół Europy by siedzieć na dupie. Znów ładujemy się w autobus i zaczynamy kolejny dzień łażenia. Zwiedzanie rozpoczynamy od wspięcia się pod kościół San Miniato al Monte, który po baptysterium jest najstarszym budynkiem kościelnym we Florencji (jego budowa rozpoczęła się w 1070r., a zakończyła w roku 1207), skąd udajemy się na plac Michała Anioła (Piazzale Michelangelo), by podziwiać dobrze nam znaną florencką panoramę. Po złapaniu tchu schodzimy na most Złotników (Ponte Vecchio), który jest najstarszym mostem w mieście (budowano go w latach 1335–1345), położonym nad rzeką Arno. Jest to jedyny ocalały po II wojnie światowej most we Florencji - cofające się wojska niemieckie nie zdążyły zdetonować umieszczonych na nim ładunków wybuchowych. Czas na obiad, wybór padł na Trattoria Zà Zà, obsłudze udało się ogarnąć jeden wolny stolik, jednak chcąc tutaj zjeść warto mieć rezerwację, bo zainteresowanie jest dość spore. Jest to zdecydowanie jedna z droższych jadłodajni jakie odwiedziłem we Florencji (ale i tak znośnie), ze swojej strony polecam wołowinę w sosie truflowym. Po obiedzie udajemy się do Coverciano, w celu zwiedzenia Museo del Calcio - muzeum sportu poświęcone historii reprezentacji Włoch w piłce nożnej. Mimo tego, iż w soboty i niedziele wstęp mają tylko grupy powyżej 20os. udaje nam się kupić wejściówki w cenie 9€. Uważam, że to obowiązkowe miejsce dla fana piłki nożnej, nawet gdy nie sympatyzuje się z Italią. W budynku znajduje się cała masa historycznych eksponatów: piłki, buty, koszulki, medale... na jednym z pięter znajduje się nawet koszulka Włodzimierza Smolarka z meczu z Włochami. Na najniższej kondygnacji znajduje się galeria sław (Hall of Fame), gdzie największą uwagę skupiła koszulka Gabriela Batistuty, mojego idola z dzieciństwa, z meczu Fiorentina - Verona (19.09.1999). Następnie ruszamy w kierunku miasta by po raz ostatni podczas tego wyjazdu nacieszyć swoje oczy widokiem florenckiej architektury i unikalnego klimatu. Wieczorem docieramy nad rzekę Arno i rozkładamy się na leżakach na terenie utrzymanym w klimacie kubańskim, znajdowały się tam bar Habana 500 i parkiet taneczny. Końcówka niedzieli minęła więc nam na zasłużonym lenistwie, po czym wróciliśmy na kemping w Bottai.
Poniedziałek, dzień powrotu do Polski. Wstajemy wcześnie rano, koło 5, pakujemy się, zdajemy klucze i zawijamy się na dworzec, skąd pociągiem ruszamy do Pizy. Śniadanie, podsumowanie wyjazdu, zbijamy piątki i Mariusz rusza na lotnisko, gdyż ma wylot kilka godzin przede mną. Korzystając z kilkugodzinnego zapasu czasu wyruszyłem w podróż po Pizie, głównie po to by po raz pierwszy zobaczyć na własne oczy tę sławetną Krzywą Wieżę, ale i wokół też nie brakuje turystycznych atrakcji. Znów nabiłem kilka ładnych kilometrów przechadzając się po okolicy, chociaż miasto Galileusza wydaje się być marnym uzupełnieniem tego co człowiek zobaczył we Florencji. Kurs kolejką na lotnisko, odprawa i powrót do ojczyzny. Tak dobiegł końca kolejny zorganizowany wypad meczowy fanklubu Viola Club Polonia, chociaż bardziej by wypadało określić wyjazd jako turystyczno-meczowy :)
Dzięki Mariusz za zajebisty wyjazd! Pozdrawiamy chłopaków z Viola Club Amsterdam! Pozdro Borys i dzięki za piwo!
Do zobaczenia ponownie na kibicowskim szlaku. Forza Viola!
Na wyjeździe byli (w kolejności alfabetycznej): Cholew (Michał), Marborski (Mariusz).
Autor: Michał (Cholew)