ACFFIORENTINA.pl
  |     |     

Wyjazdy

Fioletowa brać na europejskich szlakach...

 

 

7.06.2023 || ACF Fiorentina - West Ham (1:2) || Praga (Czechy) [#20]


 

24.05.2023 || ACF Fiorentina - Inter Mediolan (1:2) || Rzym (Włochy) [#19]


 

13.04.2023 || Lech Poznań - ACF Fiorentina (1:4) || Poznań (Polska) [#18]


 

16.02.2023 || SC Braga - ACF Fiorentina (0:4) || Braga (Portugalia) [#17]


 

21.05.2022 || ACF Fiorentina - Juventus FC (2:0) || Florencja (Włochy) [#16]


Na kolejny wyjazd meczowy fanklub Viola Club Polonia musiał czekać długie, rekordowe trzy lata. Wpływ na taką sytuację miało wiele czynników, ale dwa głownie z nich to pandemia Covid-19 i restrykcje z nią związane oraz reorganizacja i zmiany w strukturach fanklubu. Na szczęście jedna i druga sprawa znalazły swój finał i nic już nie stało na przeszkodzie by zorganizować kolejny oficjalny wyjazd kibiców z Polski na mecz ACF Fiorentiny. Sam wyjazd mimo statusu oficjalnego był akcją spontaniczną, zapisy trwały niecałe dwa tygodnie, do tego w czasie gdy większość fanów ma już zaplanowane urlopy, wakacje, a i nie każdy budżet domowy jest gotowy na taki niespodziewany wyjazd meczowy do Florencji. Wewnętrzne sprawy fanklubowe zostały dopięte na początku maja, do końca sezonu niespełna trzy tygodnie, głód wyjazdowy sprawia, że w niemal ostatniej chwili decydujemy się na udział w meczu przeciwko juve. Ma to być mecz, który może uratować sezon i dać Violi możliwość powrotu do europejskich pucharów, chociaż "tylko" udział w ostatniej rundzie eliminacji do Ligi Konferencji - co po sześciu latach europejskiej absencji i tak sprawia radość. Przed ostatnią kolejką o 7. miejsce w tabeli walczą Atalanta i właśnie Fiorentina, mają po tyle samo punktów, ale Viola ma lepszy bilans meczów bezpośrednich. Finalnie na ostatni mecz sezonu 2021/22 wybrało się dwóch członków VCP. Władze Lega Serie A nie byłyby sobą gdyby nie kombinowały z datą meczu niemal do ostatniej chwili, dopiero 16 maja ustalili ostateczną datę meczu na 21.05 (początkowo mecz miał zostać rozegrany dzień później, w niedzielę, ale był też pomysł przełożenia go na 20.05). Czekaliśmy na oficjalną datę, gdyż nie było do końca wiadomo, czy wyrobimy się na mecz. Niestety bilety na Curva Fiesole, co nikogo nie powinno dziwić, zdążyły się rozejść i po raz pierwszy kupujemy wejściówki na Curva Ferrovia. W tym miejscu należą się wielkie podziękowania dla Mickiego z Viola Club Lussemburgo, który załatwił dla nas bilety za pośrednictwem ACCVC - właśnie dlatego dobrze jest należeć do takich struktur!

 

Moja podróż rozpoczęła się 19 maja, po godzinie 16 wylądowałem w Pizie. Podróż do Włoch to nie tylko zwiedzanie, podziwianie pięknych widoków, ale też regionalna kuchnia włoska, więc już w pobliżu portu lotniczego zamawiam focaccię z farinatą. Po szybkiej strawie ładuję się w kolejkę i jadę na dworzec Piza Centrale skąd pociągiem udałem się bezpośrednio do stolicy Toskanii. Przyjazd do Florencji, małe tournée po dobrze znanych rejonach stacji kolejowej Santa Maria Novella i katedry Santa Maria del Fiore, szybkie zakupy w markecie, ogarnięcie biletu na autobus i wyjazd do miejsca noclegu, gdzie melduję się przed godziną 23. Prysznic, kolacja, piwko i kima. Tym razem naszym miejscem zakwaterowania Camping Village Internazionale Firenze, gdzie wynajęliśmy domek wakacyjny (mobile home). Obiekt kempingowy położony jest w miejscowości Bottai, która leży w gminie Impruneta, na prowincji Florencji. Lokum na wystarczającym poziomie: klimatyzacja, lodówka, łazienka, dwa łóżka; na terenie znajduje się sklep i restauracja. Od centrum Florencji dzieliło nas 6,5km drogi, co bez problemu można było pokonać siłą własnych nóg (ponad 1h spaceru) lub autobusem (ok. 20-30min. jazdy). Lokalizacja całkiem w porządku, a ceny noclegu przyziemne, w odróżnieniu od tych we Florencji - sezon turystyczny, ładna pogoda i krótki czas do rezerwacji; wszystkie najlepsze "kąski" już dawno znalazły swoich klientów.

Pobudka w piątek rano, przecież szkoda tracić czasu na spanie. Śniadanie, ogarnięcie się i w drogę do Florencji. Tego dnia we Włoszech miał mieć miejsce ogólnokrajowy strajk pracowników transportu publicznego, więc zdecydowałem się na pieszą wędrówkę. Jak się jednak okazało - przynajmniej tutaj - autobusy śmigały normalnie. Korzystając z faktu, że jestem sam postanowiłem jak najwięcej pochodzić po mieście, odwiedzając dotąd nieznane mi miejsca. Przed południem rozsiadłem się w lodziarni niedaleko katedry Santa Maria del Fiore, by nieco się schłodzić, temperatura sięgała wówczas niemal 30°C. Kontynuując wędrówkę dotarłem do miejsca gdzie można kupić bilety do florenckich muzeów sztuki. Stwierdziłem, że najwyższy czas by do jakiegoś się wybrać. Wybór padł na Galerię Akademii (Galleria dell’Accademia), która jest jednym z najczęściej odwiedzanych muzeów we Włoszech (np. w 2016r. była na 2. miejscu zaraz po Uffici, które również znajduje się we Florencji). No ale nie ma co się dziwić, bowiem pośród wielu obrazów i rzeźb to właśnie tutaj znajduje się jedna z najsłynniejszych rzeźb, która przedstawia Dawida tuż przed walką z Goliatem, dzieło wykonał sam Michelangelo (Michał Anioł). Nie będę ukrywał, że żaden ze mnie znawca sztuki, ale uznałem, że być kolejny raz we Florencji i nie zobaczyć tej rzeźby to się nie godzi (chociaż można zupełne za free zobaczyć jej imponującą kopię, która znajduje się naprzeciwko Palazzo Vecchio, ale nadal to jednak tylko replika). Mając już wiele kilometrów za sobą udałem się do jednego z najpopularniejszych florenckich miejsc z jedzeniem, do mieszczącego się przy ulicy del Neri 65 All' Antico Vinaio gdzie można kupić najsłynniejsze kanapki w całym mieście. O popularności lokalu może świadczyć fakt, że było to jedyne miejsce na ulicy, do którego ustawiona była kolejka kilkudziesięciu ludzi, mimo tego, iż za niecałe 30 minut mieli zamykać (siesta od 15 do 18). Obsługa sprawnie obsługiwała klientów więc zdążyłem ze swoim zamówieniem. Za 9€ zamówiłem kanapkę z mortadelą, gorgonzolą, kremem pistacjowym i suszonymi pomidorami. Porcja była tak duża, że pomimo dużego głodu nie zdołałem zjeść jej w całości, tak więc każdemu odwiedzającemu Florencję zdecydowanie polecam tam zajrzeć. Ociężałym krokiem, z pełnym żołądkiem zrobiłem jeszcze parę kilometrów po mieście i wróciłem autobusem na zasłużony odpoczynek. W tym dniu spokojnie zrobiłem na nogach jakieś 30-40km więc na nic nie miałem już sił. Po 22 dostałem info od Mariusza, że już wylądował w Pizie i pewnie po północy będzie we Florencji... za chwilę dostaję wiadomość "Lipa jest", najbliższy pociąg odjeżdża dopiero o 1:12. Szczęście się jednak do niego uśmiechnęło (jak się później okaże, połowicznie), do Pizy przyleciał z jakimś Ukraińcem, po którego z Florencji wyjechali znajomi i będzie mógł się z nimi zabrać. Niestety niemiłosiernie wlekli się autem, do tego wysadzili go gdzieś w centrum, resztę trasy - jakieś kilkanaście kilometrów - pokonał na piechotę błądząc po ciemnych przedmieściach. Ostatecznie dotarł dopiero przed godziną... 5.

Sobota, dzień meczowy, czyli ten najważniejszy, ten dla którego ta cała podróż ma miejsce. Odsypiamy spore zmęczenie i w południe wyruszamy do Florencji. Znów szlajamy się po mieście, po 14 wbijamy na obiad do L'antica Pizzeria da Michele gdzie zamawiamy po smażonej pizzy (pizza fritta), bardzo pyszna alternatywa dla typowo pieczonej pizzy w piecu opalanym drewnem - do tej pory nie miałem pojęcia o istnieniu pizzy smażonej, a jak się okazuje, jest to najstarszy rodzaj pizzy. Znów porcje są syte i duże. Po konkretnym posiłku udajemy się spokojnie w rejony Stadio Artemio Franchi, docieramy do siedziby ACCVC, zbijamy piątki z Włochami, odbieramy nasze bilety. Na jednym ze stolików znajdujących się na dworze leżały egzemplarze legendarnego miesięcznika "Alè Fiorentina", który niedawno wznowił działalność, wiatr sprawił, że gazeta otworzyła się dokładnie na stronie z wywiadem z byłym prezesem Viola Club Polonia, Irkiem. Niesamowity zbieg okoliczności sprawił, że bierzemy sobie po egzemplarzu na pamiątkę. Czas powoli mija, coraz większe oczekiwanie na mecz. Odwiedzamy oficjalny sklep Fiorentiny, robimy zakupy w markecie, staramy się na różne sposoby zabić czas do meczu. O 18 ustawiliśmy się z kibicami z Viola Club Amsterdam przy legendarnym barze Marisa, gdzie przed meczem spotykają się kibice Fiorentiny. Przywitanie, rozmowy przy piwku, wymiana szalikami i udajemy się na sektor. Na stadion wchodzimy 1,5h przed rozpoczęciem meczu, mamy więc czas na dokumentację fotograficzną, łapiemy kontakt z kilkoma kibicami, zaopatruję się w stadionowe piwa i oczekujemy na dalszy rozwój wydarzeń. Sektor Curva Ferrovia usytuowany jest tuż przy sektorze gości, co zwiastowało, że nie zabraknie nam również emocji pozaboiskowych. Przed meczem zostało złapanych czterech młodocianych kibiców rubentusu za próbę wniesienia piro na stadion. Goście coraz liczniej pojawiają się na swoim sektorze, jednak nie wypełniają go, ostateczni było ich około 800. Kibice Violi coraz ciaśniej nabijają stadion, zajmując niemal wszystkie miejsca. od tego momentu zaczyna sie napinka, która kończy się długo po ostatnim gwizdu sędziego. Z naszego sektora co chwila rozbrzmiewa "Chi non salta bianconero è", które cały stadion podrywa do skakania. Praktycznie przez cały mecz doping Fiorentiny przeplata się z wymianą uprzejmości z przyjezdnymi. Tym razem na mecz nie przygotowano oprawy, bo to kibice na całym stadionie przynosząc swoje barwy, szaliki, flagi mieli stworzyć kolorową choreografię, która pchnie piłkarzy do zwycięstwa. Na boisku tak jak na trybunach od samego początku dominacja Fiorentiny (co pewnie było lekkim zaskoczeniem dla wielu fanów), dość powiedzieć, że w 1. połowie piłkarze Violi mieli 72% posiadania piłki, ale niestety nie przekładało się to na zdobycze bramkowe. Dopiero w doliczonym czasie gry, w 46 minucie Alfred Duncan zdołał umieścić piłkę w siatce, dzięki czemu przez całą przerwę w dobrych humorach mogliśmy zerkać na sektor gości. W przerwie wycieczka po kolejne piwa, lekkie odsapnięcie i rozpoczynamy drugą połowę. Obraz na trybunach i stadionie raczej się nie zmienia. Przed naszymi trybunami rozgrzewa się zdrajca, vlahović. Został przywitany gwizdami i buczeniem. Swoją nonszalancką żonglerką, butnością i klaskaniem w stronę kibiców merdy wku*wił fanów Violi. Z trybun rozległy się głośne gwizdy i poleciała przyśpiewka "sei uno zingaro" ("jesteś cyganem"). Gdy wszedł na boisko w 76' nie miał już tyle do powiedzenia. Atalanta w 79' traci bramkę, co już pozwala nam na oglądanie meczu w spokojniejszych nastrojach. Druga połowa ma niemal identyczny przebieg jak pierwsza, przeważamy, a w doliczonym czasie gry sędzia dyktuje rzut karny, który wykorzystuje Nico Gonzalez. Wygrywamy 2:0, misja zakończona pełnym sukcesem, wracamy do Europy! Euforia na trybunach i boisku, wielu kibiców niemal z niedowierzaniem patrzy na rzeczywistość. Zostajemy na trybunach aby nagrodzić zasłużonymi brawami piłkarzy, a później wraz z tłumem kierujemy się przed stadion. Zgłodnieliśmy, zarzucamy więc bułę z lampredotto i inny street food, ale ten wieczór nie może się jednak tak skończyć. Ponownie ustawiamy się z ziomkami z Viola Club Amsterdam, którzy siedzą w pizzerii jakieś 2km od stadionu. Po drodze luźno dyskutujemy sobie o meczu, gdy nagle słyszymy "siema, jak tam na meczu?". Lekka konsternacja. "No siema, zajebiście". Okazało się, że był to Borys, Polak, który urodził się i wychował we Florencji, a aktualnie przebywa w Irlandii. Po raz pierwszy wybrał się na mecz Fiorentiny nie mając zupełnie pojęcia o naszym istnieniu. Nie mogło stać się inaczej, rusza razem z nami na spotkanie z Holendrami. Gadka, piwko, fiesta. Zrobiło się już późno po północy, czas łapać taxę i walnąć się w wyro. Zajęło nam chwilę, by zatrzymać jakąś taksówkę, ale się udało. W drodze powrotnej kierowca zatrzymał się i krzyknął do nas, "zobaczcie kto idzie, to Prade i Barone!". Jednak było to tak niespodziewanie, dodatkowo byliśmy mocno zmęczeni, więc jedyne co to się z nimi przywitaliśmy okrzykiem "Forza Viola!" i ruszyliśmy na kemping.

W niedzielę nogi już konkretnie odczuwały wcześniejsze spacery, a należy też nadmienić że Mariusz ma zerwane więzadła w kolanie, za co należy mu się uznanie i szacunek, za to, że dzielnie pokonywał kolejne kilometry. No ale nie po to człowiek przemierza pół Europy by siedzieć na dupie. Znów ładujemy się w autobus i zaczynamy kolejny dzień łażenia. Zwiedzanie rozpoczynamy od wspięcia się pod kościół San Miniato al Monte, który po baptysterium jest najstarszym budynkiem kościelnym we Florencji (jego budowa rozpoczęła się w 1070r., a zakończyła w roku 1207), skąd udajemy się na plac Michała Anioła (Piazzale Michelangelo), by podziwiać dobrze nam znaną florencką panoramę. Po złapaniu tchu schodzimy na most Złotników (Ponte Vecchio), który jest najstarszym mostem w mieście (budowano go w latach 1335–1345), położonym nad rzeką Arno. Jest to jedyny ocalały po II wojnie światowej most we Florencji - cofające się wojska niemieckie nie zdążyły zdetonować umieszczonych na nim ładunków wybuchowych. Czas na obiad, wybór padł na Trattoria Zà Zà, obsłudze udało się ogarnąć jeden wolny stolik, jednak chcąc tutaj zjeść warto mieć rezerwację, bo zainteresowanie jest dość spore. Jest to zdecydowanie jedna z droższych jadłodajni jakie odwiedziłem we Florencji (ale i tak znośnie), ze swojej strony polecam wołowinę w sosie truflowym. Po obiedzie udajemy się do Coverciano, w celu zwiedzenia Museo del Calcio - muzeum sportu poświęcone historii reprezentacji Włoch w piłce nożnej. Mimo tego, iż w soboty i niedziele wstęp mają tylko grupy powyżej 20os. udaje nam się kupić wejściówki w cenie 9€. Uważam, że to obowiązkowe miejsce dla fana piłki nożnej, nawet gdy nie sympatyzuje się z Italią. W budynku znajduje się cała masa historycznych eksponatów: piłki, buty, koszulki, medale... na jednym z pięter znajduje się nawet koszulka Włodzimierza Smolarka z meczu z Włochami. Na najniższej kondygnacji znajduje się galeria sław (Hall of Fame), gdzie największą uwagę skupiła koszulka Gabriela Batistuty, mojego idola z dzieciństwa, z meczu Fiorentina - Verona (19.09.1999). Następnie ruszamy w kierunku miasta by po raz ostatni podczas tego wyjazdu nacieszyć swoje oczy widokiem florenckiej architektury i unikalnego klimatu. Wieczorem docieramy nad rzekę Arno i rozkładamy się na leżakach na terenie utrzymanym w klimacie kubańskim, znajdowały się tam bar Habana 500 i parkiet taneczny. Końcówka niedzieli minęła więc nam na zasłużonym lenistwie, po czym wróciliśmy na kemping w Bottai.

Poniedziałek, dzień powrotu do Polski. Wstajemy wcześnie rano, koło 5, pakujemy się, zdajemy klucze i zawijamy się na dworzec, skąd pociągiem ruszamy do Pizy. Śniadanie, podsumowanie wyjazdu, zbijamy piątki i Mariusz rusza na lotnisko, gdyż ma wylot kilka godzin przede mną. Korzystając z kilkugodzinnego zapasu czasu wyruszyłem w podróż po Pizie, głównie po to by po raz pierwszy zobaczyć na własne oczy tę sławetną Krzywą Wieżę, ale i wokół też nie brakuje turystycznych atrakcji. Znów nabiłem kilka ładnych kilometrów przechadzając się po okolicy, chociaż miasto Galileusza wydaje się być marnym uzupełnieniem tego co człowiek zobaczył we Florencji. Kurs kolejką na lotnisko, odprawa i powrót do ojczyzny. Tak dobiegł końca kolejny zorganizowany wypad meczowy fanklubu Viola Club Polonia, chociaż bardziej by wypadało określić wyjazd jako turystyczno-meczowy :)

Dzięki Mariusz za zajebisty wyjazd! Pozdrawiamy chłopaków z Viola Club Amsterdam! Pozdro Borys i dzięki za piwo!

Do zobaczenia ponownie na kibicowskim szlaku. Forza Viola!

Na wyjeździe byli (w kolejności alfabetycznej): Cholew (Michał), Marborski (Mariusz).

Autor: Michał (Cholew)

 

14.04.2019 || ACF Fiorentina - Bologna FC (0:0) || Florencja (Włochy) [#15]


Pod koniec zeszłego roku [2018r.] podejmujemy decyzję, że po trzech latach nieobecności czas najwyższy powrócić do naszego empireum czyli do przepięknej Florencji i na stadion Artemio Franchi, by znów móc osobiście oglądać i przeżywać emocje związane z grą Fiorentiny.

 

Zarząd VCP zdecydował, że wybierzemy się na mecz z Bolonią. Przemawiał za tym dobry termin i prawdopodobna obecność kibiców przyjezdnych w dobrej liczbie, wszak jest to mecz derbowy [Derby dell’Apenino]. Zapisy na wyjazd szły całkiem sprawnie i finalnie w podróż wybrało się 14 osób.

Podjęliśmy decyzję, że podzielimy się na dwie grupy i część osób wyleci dzień prędzej (czwartek), by w San Pellegrino odwiedzić grób tragicznie zmarłego kapitana Violi, Davide Astoriego. Reszta przybędzie już do Florencji w piątek…

Środa 10.04

W sumie relację z tego wyjazdu należy zacząć już od środy, bo właśnie wtedy Balon i Krzysiek przyjechali w południe z Łodzi do Gdańska. Goście zostawili bagaże u mnie w mieszkaniu i wyruszyliśmy poszwendać się i pozwiedzać stolicę województwa pomorskiego. Tego dnia aura pogodowa niestety nam nie sprzyjała, lekko padał deszcz, co jednak nas nie zniechęciło. Zjedliśmy szamę na mieście, później wizyta w kilku barach, zakupy spożywcze i powrót na kwadrat. Wieczorem zamawiamy pizzę, otwieramy kolejne piwka i oglądamy w tv mecz Ligii Mistrzów.

Czwartek 11.04

Wstajemy wcześnie rano, by udać się na lotnisko, gdzie czeka reszta naszej grupy: Chiesa, Florek, Marborski, Nightsword i Patrycja. Aptekarska dokładność i nadgorliwość obsługi na lotnisku sprawia, że odprawa trochę trwa. Wchodzimy na pokład samolotu do Bergamo, dwugodzinny lot, lądujemy, przesiadamy się w busa i jedziemy zostawić toboły i zbędny balast w pensjonacie [Central Hostel BG] po czym bezzwłocznie udajemy się na autobus do San Pellegrino, gdzie znajduje się cmentarz, na którym pochowany został Davide Astori. Na cmentarzu zostawiamy nasz szalik i modlimy się w skupieniu i zadumie po czym wracamy do miejsca zakwaterowania, rozpakowujemy majdan i wychodzimy na miasto by się posilić, napić i trochę połazić. Niestety pogoda równie kiepska jak ta w Polsce sprawia, że chęć na wędrówki była znikoma. Wracamy do pensjonatu, by trochę odpocząć po podróży. Ktoś zarzucił pomysł, żeby mimo przeciwności ruszyć się w Górne Miasto (Bergamo Alta). Ostatecznie wyruszamy w czwórkę (BalonACF, Cholew, Krzysiek74, Marborski). Z piwem w ręku pokonaliśmy kilka ładnych kilometrów po stromych, słabo oświetlonych i wąskich ale klimatycznych uliczkach; udało nam się dotrzeć do jednego z najładniejszych (prawdopodobnie) miejsc w Bergamo, placu miejskiego Piazza Vecchia. Mimo zmoknięcia i zmęczenia zdecydowanie warto było! Powrót do miejsca noclegu, odpalamy w tv mecz Ligi Europejskiej, piwko i kima.

Piątek 12.04

Rano się wykwaterowujemy z Bergamo, ogarniamy transport do Florencji i kilka minut po 9 wyruszamy w 6-godzinną trasę. Na miejscu czeka już na nas druga grupa (Adriana, Aldona, Dziubek, Julia i Magda), którzy wylecieli z Gdańska do Pizy i później przybyli do stolicy Toskanii.

W tym roku zakwaterowaliśmy się w Ostello Villa Camerata. O tym przybytku można by napisać osobny artykuł i niestety nie padło by tam zbyt wiele pochlebnych słów. Za tą kwaterą na pewno przemawia bliskość do stadionu, fajne położenie w lesie z dużą ilością zieleni wokół i spory teren do posiedzenia na zewnątrz. Budynek z zewnątrz sprawia niesamowite wrażenie, piękne kolumny, liczne zdobienia, freski, malowidła, krótko mówiąc bardzo piękny anturaż. Po wejściu do wewnątrz ukazał się nam piękny hol z recepcją, gdzie ilość zdobień i wszelakich wodotrysków nie ustępowała tym z zewnątrz. Czar prysł gdy weszliśmy do swoich pokoi, a raczej cel, gdzie metalowe łóżka piętrowe (typowe kojo) i delikatnie mówiąc skromna liczba mebli sprawiały wrażenie, że znaleźliśmy się na planie filmu Symetria reżyserii Konrada Niewolskiego. No ale cóż, albo tanio albo ekskluzywnie, wybraliśmy pierwszą opcję. W sumie i tak lokum służy nam tylko jako miejsce noclegowe, gdzie rano jemy śniadanie i wracamy dopiero wieczorem więc nie ma co zrzędzić i nadmiernie marudzić.

Po zameldowaniu się wyruszamy w miasto coś przekąsić i kupić wiktuały na wieczór. W związku z tym, iż w środę miałem urodziny to kupiłem alko i do późnego wieczora spędziliśmy czas na stołówce tocząc rozmowy przy %. Ostatecznie zmęczenie wyczerpującymi podróżami wzięło górę i rozeszliśmy się do swoich pokoi.

Sobota 13.04

Wstajemy rano, bo szkoda czasu na sen, jemy śniadanie i wyruszamy po bilety na niedzielny mecz. Następnie wyruszamy do centrum, dzielimy się na grupy i każdy wedle swojego upodobania zwiedzał Florencję. Kolejne kilka/kilkanaście kilometrów w nogach, zwiedzone liczne atrakcje turystyczne stolicy włoskiego renesansu, napełnienie żołądków włoskimi potrawami – tak głównie minęło nam popołudnie.

Wracamy do hostelu, zbieramy się Zarządem VCP obradując nad bieżącymi sprawami i przyszłością Stowarzyszenia, by jak najlepiej to funkcjonowało. Padło wiele pomysłów i postanowień, zdecydowanie nie była to typowa tromtadracja. Wieczorem do nas dołączył ostatni uczestnik tego wyjazdu meczowego - prosto z Anglii przyleciał Darrk. Na koniec dnia ponownie zasiedliśmy na stołówce integrując się przy procentowych napojach.

Niedziela 14.04

Dzień meczowy zawsze budzi największe emocje i oczekiwania, przecież po to tutaj przyjeżdżamy. Mecz rozpoczyna się o godzinie 15, więc nie marnując czasu po raz ostatni udajemy się na wędrówki po Florencji. Przed meczem, pod stadionem spotykamy się z zaprzyjaźnionymi Francesco i jego żoną Magdą. Rozmowy, piwko, bułka z lampredotto (tradycyjne toskańskie flaczki) i wchodzimy na trybunę Curva Fiesole po drodze robiąc zakupy na stoisku prowadzonym przez kibiców. Na sektorze wywieszamy flagę VCP i zajmujemy miejsca.

Od początku było wiadome, że ten mecz nie będzie typowy, zwłaszcza pod względem kibicowskim. W pierwszej połowie tifosi zgodnie z planem zeszli pod sektor dopingowy na znak protestu przeciwko właścicielowi klubu. Pod trybunami przez całą połowę rozbrzmiewały melodyjne przyśpiewki, głównie „Della Valle Vattene!”. Zejście ultrasów spowodowało, że na stadionie byli słyszalni jedynie kibice gości. Deszcz rozpadał się na dobre, zaczęło lać. Kibice wyszli na drugą połowę dopingując już Fiorentinę. Niestety forma piłkarzy połączona z ciężka pogodą sprawiły, że mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Prawdziwa próba charakteru, wytrwaliśmy do końca. Przemoczeni do ostatniej nitki, w pośpiechu wróciliśmy się do pensjonatu. Prysznic, rozwieszenie ubrań i ponownie udajemy się na stołówkę po raz ostatni spędzając czas przy rozmowach i pożegnaniach przed poniedziałkowym powrotem do Polski.

Poniedziałek 15.04

Do ojczyzny wracamy na dwie ekipy, pierwsi lądują w Gdańsku, a druga grupa wieczorem w Krakowie. Wstajemy wcześnie rano, ogarniamy taksówki i pomykamy na dworzec, skąd pociągiem ciśniemy do Pizy. Sprawna odprawa, lot i z powrotem w Polsce.

Kolejny wyjazd meczowy przechodzi do historii. Pomimo warunków noclegowych, złej pogody, kiepskiego meczu chyba każdy wrócił zadowolony. Do następnego! Forza Viola per sempre!

Na wyjeździe byli (w kolejności alfabetycznej): Adriana, Aldona, BalonACF (Łukasz), Chiesa (Irek), Cholew (Michał), Darrk (Darek), Dziubek (Tomek), Florek (Michał), Julia, Krzysiek74 (Krzysiek), Magda, Marborski (Mariusz), Nightsword (Tomek), Patrycja.

Autor: Michał (Cholew)

 

16.02.2017 || Borussia Mönchengladbach - ACF Fiorentina (0:1) || Mönchengladbach (Niemcy) [#14]


12 grudnia 2016, losowanie par 1/16 finału Ligi Europy w sezonie 2016/17, które odbyło się w szwajcarskim Nyonie. Dyrektor ds. rozgrywek UEFA Giorgio Marchetti i były szwedzki piłkarz Patrik Andersson skojarzyli w parę Borussię Mönchengladbach i ACF Fiorentinę... nie minęła chwila, a na forum fanów Violi Dziubek napisał „Jedziemy?”. Odpowiedź nadeszła szybko - „jedziemy!”.

 

W takich właśnie okolicznościach zapadła decyzja, że wybierzemy do Niemiec. Tam nas jeszcze nie było, więc to była idealna okazja by ponownie dodać punkt na mapie naszych europejskich wojaży za ukochanym klubem. Jest to nasz drugi wyjazd w tej edycji Ligi Europy (prędzej odwiedziliśmy Liberec), kto wie co będzie dalej : D

Przy okazji tego wyjazdu zarząd Viola Club Polonia przegłosował pomysł stworzenia nowej flagi naszego stowarzyszenia na potrzeby wyjazdów na mecze poza Florencją. Nasze sztandarowe płótno jest zbyt pokaźnych rozmiarów przez co ciężko należycie je rozwiesić w sektorze gości.

Kolejne dni mijały na zapisach chętnych. Szło to dosyć mozolnie, ostatecznie zadeklarowało się pięć osób (3 członków VCP + 2 piłkarskich turystów). W dalszej kolejności trzeba było wybrać rodzaj transportu, załatwieniu noclegu... i przede wszystkim ogarnąć bilety na sektor, który będą zajmować tifosi Fiorentiny. Ostatecznie stwierdziliśmy, że do Niemiec wybierzemy się samochodem, nocleg załatwiliśmy w Dülken (15km od Mönchengladbach), bilety kupiliśmy przez znajomego Włocha, Marco.

Po załatwieniu wszystkich formalności zaczęło się odliczanie dni, godzin, minut do kolejnego meczu z naszym udziałem. Wreszcie! 16 lutego o godzinie 3:00 w nocy (nad ranem?) zbieramy się w Łodzi i wyruszamy niemal pod samą Holandię, przed nami trochę ponad 1000km drogi (na szczęście głównie autostrady i ekspresówki). Trasa mija spokojnie - praktycznie zero korków, płynna jazda. Po długiej podróży meldujemy się w Royal Guest House w Dülken ok. 14:00. Szybkie rozpakowanie bagaży, odświeżenie i jedziemy na stadion gospodarzy, Borussia-Park. Zostawiamy auto na parkingu, pobieżnie oglądamy obiekt spotkania i autobusem wyruszamy do centrum miasta na jakąś szamę i szybkie zwiedzanie. Powracamy pod stadion „Źrebaków”. Sam ogrom, oświetlenie, architektura, wygląd stadionu spokojnie można by opisać w osobnym artykule. Obiekt został oddany do użytku w połowie 2004 roku, pojemność stadionu to 54.000 miejsc (jeden z największych na jakim byliśmy jako VCP) i z całą pewnością robi wrażenie...

Ustawiamy się z Marco po odbiór biletów. Przed meczem jeszcze uzupełniamy w organizmie braki piwa, krótka sesja fotograficzna z barwami i o godzinie 18:00 wchodzimy na stadion. Przy wejściu szczegółowa kontrola, ochrona wnikliwie analizuje naszą flagę i po ich naradzie zostajemy wpuszczeni (zapewne napis „Polonia” kuł ich w oczy). Na naszym sektorze jest już sporo fanatyków Violi, sektor już dość mocno oflagowany ale jeszcze spokojnie znaleźliśmy miejsce i na naszą flagę. Mijają kolejne minuty, na murawę wybiegają piłkarze by się rozgrzać, trybuny na chwilę się ożywiają dopingując swoje drużyny. Ostatecznie na stadionie zasiadło niespełna 43.000 fanów (w tym 1.200 kibiców Fiorentiny). Następuje prezentacja zawodników obu drużyn i już tylko chwila dzieli nas od tego po co jechaliśmy...

 

 

Godzina 19:00, pierwszy gwizdek sędziego, mecz się rozpoczyna! W naszym sektorze zostaje odpalona świeca dymna przy żywiołowym dopingu. Od samego początku pokazaliśmy, że nie zamierzamy siedzieć cicho i biernie przyglądać się wydarzeniom na boisku. Dodatkowo (jak w sumie na każdym meczu Violi) kibice w niższych rzędach naszej trybuny machają dużymi flagami na kijach.


 

Co do meczu to pierwsze minuty tego pojedynku wskazywały na to, że mecz będzie zacięty, nikt nie zamierza odpuszczać, a wynik może pójść w obie strony. Z czasem jednak do głosu coraz częściej zaczęli dochodzić gospodarze przeprowadzając coraz to groźniejsze akcje. Powoli na naszych twarzach zaczął pojawiać się niepokój, a nawet zażenowanie z postawy naszych piłkarzy. Ataki piłkarzy w czarno -zielonych strojach nie ustawały, nas ratowało jednak szczęście (a nawet sporo szczęścia) i Tătărușanu. W 16 minucie sędzia mógł nawet podyktować rzut karny dla gospodarzy – na szczęście tego nie uczynił : ) Gracze z Florencji jednak nie potrafili odpowiedzieć groźną akcją czy kontrą, w ich szeregi wkradł się chaos i sporo niedokładności w grze. Dopiero w 37 minucie Vecino z daleka próbował zaskoczyć Yanna Sommera. Strzał jednak minimalnie niecelny. Po tym jednak znów do ofensywy przeszli gospodarze i tylko sobie znanym sposobem Lars Stindl przestrzelił w doskonałej sytuacji. Za chwilę znów „Źrebaki” próbują pokonać naszego bramkarza i tylko słupek (i znów szczęście) po strzale Fabian Johnson oraz niecelna dobitka na pustą bramkę Stidnla pozwala nadal na utrzymanie zerowej straty w tym meczu. Pomimo tylu doskonałych okazji piłkarze z Mönchengladbach oddali tylko jeden celny strzał. Jak mówi stare piłkarskie porzekadło „niewykorzystane sytuacje się mszczą”. W 44 minucie stało się coś czego chyba nikt na trybunach się nie spodziewał. W jednej z nielicznych akcji Violi Kramer przed polem karnym sfaulował Bernardeschiego. Poszkodowany podszedł do piłki, przymierzył i przepięknym strzałem w samo okienko sprawił, że 1.200 gardeł krzyczało z radości, a nasi ultrasi ponownie odpalili pirotechnikę. Borussia – Fiorentina 0:1! To spowodowało, że (i tak w miarę ciche, poza kilkoma zrywami) trubuny gospodarzy zamilkły w poczuciu niemocy i piłkarskiej niesprawiedliwości. Do przerwy nic ciekawego już się nie wydarzyło. Przerwa.

 

 

15 minut oddechu i powracamy do sportowych emocji. Gospodarze wyraźnie podrażnieni próbują doprowadzić do wyrównania jednak Fiorentina po przerwie - i zapewne reprymendach Paulo Sousy – gra już o niebo lepiej niż w pierwszej części spotkania. Czas mijał, tifosi Violi jednak nie spuszczali z tonu, doping cały czas niósł się po stadionie. Tempo spotkania nieco spadło, gra się uspokoiła by ponownie przyspieszyć jakieś 20 minut przed końcem pojedynku. Borussia jeszcze kilkukrotnie próbowała zagrozić naszej bramce ale nic im z tego nie wychodziło. Sousa postanowił poszukać sposobu na strzelenie jeszcze jednej bramki, co znacznie przybliżyłoby nam awans do kolejnej fazy rozgrywek. W 77 minucie za Kalinicia został wpuszczony Babacar. Piłkarz z Senegalu dobrze wprowadził się w ten mecz mając w końcowych minutach kilka okazji jednak jego strzały były zbyt słabe lub niedokładne. Czas gry upłynął, sędzia kończy mecz. Zwycięstwo!

Po meczu zostajemy zaczepieni przez fanów z Viola Club Bruxelles, ucinamy sobie krótką pogawędkę i wymieniamy szalikami. Ogólnie po raz kolejny wielu fanów jest zaskoczonych (oczywiście pozytywnie), że przemierzamy tyle kilometrów po to by pojawić się na meczu ACF Fiorentiny. Co do fanów gospodarzy to nastawieni zdecydowanie pozytywnie – zero jakichkolwiek zaczepek, bezproblemowe poruszanie się w fioletowych barwach (zarówno przed jak i po meczu).

Na parkingach przy Borussia-Park tworzą się spore korki i robi się ciasno (co raczej nikogo nie powinno dziwić przy takiej ilości samochodów). Po półgodzinnym odczekaniu pakujemy się do samochodu i wracamy do Dülken. Piwko, pogaduchy i skróty spotkań Ligi Europy w TV – tak zakończyliśmy ten dzień. Rano pobudka, zakupy na powrót, pakowanie bagaży i wyruszamy w trasę powrotną. Po drodze podjeżdżamy jeszcze na stadion Borussi, tym razem Borussi Dortmund (Signal Iduna Park). W Łodzi meldujemy się ok. 2:00. Tak właśnie dobiegł końca kolejny wyjazd Viola Club Polonia.

Reasumując, wyjazd krótki i intensywny. Szczególne wyrazy podziękowania i szacunku należą się Dziubkowi za ogarnięcie samochodu i noclegu oraz pokonanie całej trasy za kierownicą! Małą liczbę wyjazdowiczów zapewne tłumaczy dzień rozgrywek (czwartek), ale ważne, że byliśmy! (jesteśmy i będziemy)

Do zobaczenia na kolejnym fioletowym szlaku! FV!


 

W wyjeździe udział wzięli:
- członkowie VCP: Krzysztof (Krzysiek74), Michał (Cholew), Tomasz (ACFdziubek)
- pozostali: Adrian, Robert

Autor: Michał (Cholew)

 

20.10.2016 || Slovan Liberec- ACF Fiorentina (1:3) || Liberec (Czechy) [#13]

Brak relacji

17.04.2016 || ACF Fiorentina - Sassuolo (3:1) || Florencja (Włochy) [#12]

Za nami kolejny wyjazd (15-19.04.2016) polskich tifosi ACF Fiorentiny na mecz do stolicy Toskanii. Wstępne przygotowania do tej wycieczki zaczęły się już w czerwcu 2015 roku (czyli jeszcze przed poznaniem terminarza rozgrywek Serie A na sezon 2015/16) – aby poznać wstępną liczbę chętnych i dać zainteresowanym czas na ogarnięcie wolnego terminu i uzbieranie niezbędnych funduszy.

 

Czas mijał, coraz więcej chętnych zapisywało się na kwietniową eskapadę do Florencji, kolejne sprawy były dogrywane. Po ogłoszeniu kalendarza ligi włoskiej wstępnie postanowiliśmy, że znów wybierzemy się na mecz z Juventusem Turyn. Ostatecznie jednak stanęło na tym, że zorganizujemy wyjazd na mecz z US Sassuolo. Za tym meczem poza dogodną datą (panujące wtedy temperatury w środkowych Włoszech są całkiem znośne dla turystów z Polski) przemawiała dostępność biletów oraz to, że jeszcze nie byliśmy na spotkaniu z tym zespołem. Dodatkowym atutem tego spotkania była walka o ważne punkty w batalii o miejsce w tabeli dające możliwość gry w Lidze Mistrzów.

Tym razem ekipa Viola Club Polonia wyruszyła do Włoch z dwóch lotnisk; Gdańsk (10 osób) i Katowie (4 osoby). Do Gdańska (gdzie mieszkam) przybyło osiem osób z Łodzi i jedna z Olsztyna. Zebraliśmy się przed godziną 10. na dworcu PKS skąd udaliśmy się na szybką szamę i piwko, a następnie zapakowaliśmy się w autobus kierując się w stronę lotniska im. Lecha Wałesy. Po odprawie biletowej w strefie bezcłowej zaopatrzyliśmy się w kilka butelek whisky (bo jak się okazało kilku uczestników w tym terminie będzie obchodzić jubileusz swoich urodzin) i wylecieliśmy do Pizy. Z miasta słynącego z Krzywej Wieży udajemy się transportem autobusowym bezpośrednio do Florencji. „Katowicka” załoga (fani ze Świętochłowic, Tarnowskich Gór i Zabrza) z lotniska Katowice Airport poleciała do Bolonii i następnie również busem udali się do docelowego punktu podróży. Po południu jako pierwsi do miasta zwanego Perłą Renesansu dotarli kibice ze Śląska, my dołączyliśmy do nich kilka godzin później.

Po raz kolejny wybór miejsca zakwaterowania padł na dobrze nam znany hotel Ottaviani. Od naszej ostatniej wizyty pensjonat ten przeszedł sporą matamorfozę, głównie za sprawą przejęcia pensjonatu mieszczącego się na niższym piętrze, wraz z dostępem do dużego patio (które stało się naszym regularnym miejscem zebrań i spędzania wieczorów). Niestety kolejną zmianą był brak możliwości zamówienia posiłków na miejscu. Hotel Ottaviani to miejsce, które oferuje (delikatnie mówiąc) niezbyt wysoki standard wyposażenia, poza łóżkami i umywalkami w pokojach ciężko uświadczyć jakieś meble poza szafkami nocnymi, wspólne łazienki na każdym piętrze i... to wszystko :) Kolosalną zaletą tego pensjonatu jest niewątpliwie bardzo dobre położenie (budynek jest usytuowany w pobliżu Piazza di Santa Maria Novella, bezproblemowe dojście na dworzec, sklepy w pobliżu...) i bardzo przestępne jak na ten region Italii ceny pobytu. Czyli reasumując jest to idealne miejsce dla nas.

Po zameldowaniu i przywitaniu się dwóch grup, zostawiamy bagaże w hotelu i wybieramy się do sklepu spożywczego celem uzupełnienia braków w prowiancie i rozprostowania nóg po wyczerpującej podróży. Nie tracąc jednak czasu chcąc rozkoszować się toskańskim klimatem udaliśmy się nad rzekę Arno. Tak minęły pierwsze godziny we Florencji, po opróżnieniu niezliczonych butelek włoskiego złocistego napoju rozeszliśmy się do swoich pokoi na zasłużony odpoczynek.


Sobotni ranek i południe spędziliśmy na zwiedzaniu stolicy Toskanii, dotarliśmy m.in. na wzgórze Fiesole (nasz obowiązkowy punkt wyjazdu do Florencji), gdzie zrobiliśmy grupowe zdjęcia z nową flagą VCP. Później uraczyliśmy się typowo włoską kuchnią (pizza, różnego rodzaju makarony) i skierowaliśmy się do sklepów z pamiątkami ACF Fiorentiny. Po udanych zakupach nadszedł czas by wreszcie nabyć bilety na jutrzejszy mecz. Tradycyjnie zaopatrzyliśmy się w wejściówki na trybunę Curva Fiesole, gdzie zasiadają najzagorzalsi tifosi Violi. Wieczorem w hotelu zorganizowaliśmy zebranie naszego fan clubu, omówiliśmy wiele ważnych kwestii wprowadzając zmiany, które mają na celu usprawnienie i poprawienie organizacji. Po zakończonych obradach, Tomasz (Nightsword), ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu i radości, oznajmił nam, że udało się dograć spotkanie z Kubą Błaszczykowskim i przed niedzielnym meczem musimy się stawić przed hotelem gdzie będą gracze ACF Fiorentiny. Po tej fantastycznej nowinie przystąpiliśmy do świętowania urodzin kilku członków stowarzyszenia Viola Club Polonia.


Nadszedł długo oczekiwany dzień. Wszyscy rano zebraliśmy się przed naszym hotelem, opracowaliśmy trasę, ogarnęliśmy transport i udaliśmy się do umówionego miejsca spotkania z reprezentantem Polski grającym w ACF Fiorentinie, Kubą Błaszczykowskim. Po dotarciu pod wyznaczony hotel, ubrani w odzież i szaliki sygnowane herbem VCP wywołaliśmy spore zainteresowanie i niemałe zamieszanie wśród obsługi hotelowej. Na miejscu okazało się, że nie wszyscy wiedzieli o naszym przybyciu i przez chwilę spotkanie z polskim piłkarzem zawisło na włosku. Jednak wszystko skończyło się dla nas pomyślnie i Kuba wyszedł do nas z hotelu poświęcając nam trochę czasu. Po obowiązkowej sesji fotograficznej z gwiazdą naszej reprezentacji mieliśmy czas na rozmowę z naszym rodakiem. Okazało się (a raczej potwierdziło), że Kuba to otwarty, sympatyczny człowiek, który lubi kontakt z kibicami – tak fajnie się rozmawiało, że prawie spóźnił się na obiad :) DZIĘKUJEMY! Ukontestowani tym spotkaniem udaliśmy się pod stadion Artemio Franchi, mając jeszcze ponad dwie godziny do głównego wydarzenia zakupiliśmy pamiątki i jedzenie na pobliskich straganach. Trzymając bilety w garściach odliczaliśmy kolejne minuty do piłkarskiego spektaklu. Czas się nieco dłużył, godzinę przed meczem mocno się rozpadało, przez myśl nam przeszło czy w związku z pogodą mecz zostanie odwołany. Szczęśliwie deszcz ustąpił, wchodzimy na stadion! Niektórzy z nas po raz pierwszy w życiu mieli okazję zobaczyć ten obiekt na własne oczy. Sam stadion ustępuje wielu europejskim infrastrukturom, ale klimat i atmosfera nadrabia wszystko. Rozwiesiliśmy naszą nową flagę VCP w miarę widocznym punkcie i zajęliśmy miejsca na trybunie. Na boisko weszli główni bohaterowie niedzielnego widowiska. Po prezentacji zawodników i odśpiewaniu hymnu ACF Fiorentiny, sędzia Luca Banti rozpoczął mecz. Viola od początku rzuciła się do ataku, już w 10. minucie po rozegraniu rzutu rożnego gola po strzale głową zdobył Gonzalo Rodriguez. Drużyna z Florencji nie przestawała atakować i już 18. minucie Marcos Alonso pokonał bramkarza gości, jednak niestety arbiter zasygnalizował, że w tej akcji Nikola Kalinic faulował Paolo Cannavaro i na tablicy nadal widniał wynik 1:0. Gra się nieco wyrównała, do przerwy wynik nie uległ zmianie. W przerwie zaopatrzyliśmy się w piwo oczekując na drugą połowę spotkania. W drugiej połowie los uśmiechnął się do gości, w 55. minucie nasza obrona nieco się pogubiła, Defrel idealnie podał piłkę na puste pole do Berardiego i ten bez problemu pokonał Cipriana Tatarusanu. Fioletowi postanowili pokazać swój charakter i od razu po stracie bramki przycisnęli przeciwnika. Po niespełna dwóch minutach z lewej strony boiska piłkę przed pole karne wysofał Alonso, a niezawodny Ilicić pięknym strzałem z woleja sprawił, że bramkarz gości po raz drugi w tym meczu musiał wyciągnąć piłkę z siatki. Sassuolo nie składało jednak broni i miało swoje szanse na wyrównanie, ale w 84. minucie bramkarz gości jednak postanowił uskraść show i fatalnym kiksem skierował piłkę do własnej bramki. Od tej chwili byliśmy już pewni, że nic złego w tym meczu nie może się nam stać. Rozbrzmiał ostatni gwizdek sędziego i pełni euforii świętowaliśmy zwycięstwo naszej drużyny. Po meczu zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć z flagą na stadionie, notabene nie byliśmy jedynymi, którzy robili sobie zdjęcie z naszą flagą. Po raz kolejny jako VCP budziliśmy spore zainteresowanie, zaciekawienie, a czasem zdziwienie wśród miejscowych kibiców, niektórzy Włosi byli zaskoczeni, że organizujemy się, by obejrzeć graczy Violi „na żywo”. Po meczu wróciliśmy do pensjonatu, cały czas celebrując zwycięstwo. Wieczorem nastąpiło pożegnanie fanów, którzy przylecieli z Katowic, gdyż następnego dnia rano mieli powrót do ojczyzny.


W poniedziałek grupa ze Śląska opuściła Florencję autobusem jadąc się na lotnisko w Bolonii skąd samolotem powrócili do Katowic. My zaś udaliśmy się na w rejon Oltrano na plac Michała Anioła (Piazzale Michelangelo), skąd mieliśmy okazję podziwiać niesamowitą panoramę Florencji. Wieczorem udaliśmy się na kebab do znanej niektórym wyjazdowiczom knajpy prowadzonej przez kibica tureckiej drużyny Garatasaray. Wieczór spędziliśmy w lokalu na rozmowie przy piwie i strawie. Po powrocie do pensjonatu spakowaliśmy bagaże i spędziliśmy ostatnie chwile na patio przy piwku i włoskiej muzyce.

We wtorek rano opuściliśmy hotel Ottaviani i podobnie jak grupa Śląska udaliśmy się do Bolonii skąd samolotem polecieliśmy na podwarszawskie lotnisko w Modline. Stamtąd każdy rozjechał się w swoją stronę... kolejny wyjazd dobiegł końca. Klimat wyjazdu typowo biesiadny, ze sporą ilością zwiedzania, kupowania gadżetów ACF Fiorentiny, jedzeniem włoskich przysmaków, popijaniem włoskich browarków przy licznych rozmowach i dyskusjach. Ponownie zaznaczamy swoją obecność i z niecierpliwością czekamy na kolejną okazję by na stadionie oglądać poczynania graczy Violi.

Tym razem nasz naczelny sprawozdawca wyjazdów (Tomasz „ACFDziubek”) nie był obecny na wyjeździe, ale że relacja rzecz święta i być musi więc ja zrobiłem to jak potrafię :P Forza Viola per sempre!

Na wyjeździe byli (w kolejności alfabetycznej): Bartłomiej (Diabeł, „Bania bania bania i w miacho”), Beata (Beata64), Ireneusz (Chiesa), Jerzy, Karol (Boozz), Kasia, Krzysztof (Krzysiek74), Magda (Magda77), Michał (Cholew), Monika, Robert (Robert79), Tomasz (Nightsword), Wiktor, Zbigniew (Zum).

Autor: Michał (Cholew)

 

5.11.2015 || Lech Poznań - ACF Fiorentina (0:2) || Poznań (Polska) [#11]


19.02.2015 || Tottenham Hotspur - ACF Fiorentina (1:1) || Londyn (Anglia) [#10]


Na początek kilka sportowych faktów. Mamy sezon 2014/15, Liga Europy, ACF Fiorentina wychodzi z grupy K z pierwszego miejsca, z bilansem meczowym 4-1-1. Pozostałe drużyny w tej grupie to: En Avant Guingamp (Francja), PAOK Saloniki (Grecja) i Dynama Mińsk (Białoruś). 15 grudnia 2014, w szwajcarskim Nyonie, odbyło się losowanie par 1/16 finału, trafiamy na Tottenham Hotspur F.C. - rywal ciekawy pod każdym względem więc...

 

...organizujemy wyjazd do Londynu! - praktycznie od razu po poznaniu wyników losowania bez większej refleksji podejmujemy taką decyzję. Dwa miesiące do meczu, ale by nie tracić czasu organizujemy zapisy, staramy się ogarnąć wszystko by nic nas nie zaskoczyło. Plan był prosty: przybyć do stolicy Anglii, wejść na stadion White Hart Lane, zobaczyć zwycięstwo Violi, i wrócić do domu - tak w dużym skrócie.

Ale od początku. Zapisy idą dość sprawnie, w pewnej chwili chętnych było prawie 20 osób z różnych stron Polski. Kombinujemy wyloty z kilku miejsc, tworzą się wstępne grupy kibiców. Pozostała najważniejsza kwestia – wejściówki na sektor gości. Uruchamiamy swoje prywatne kontakty, wszystko zaczyna się zazębiać i wygląda obiecująco. Niestety pojawiają się pierwsze komplikacje. Dostajemy wiadomość, że mogą być problemy z biletami, co sprawia, że skurczyła się lista chętnych. Część jednak pozostaje niezłomna i wierzy, że wszystko się uda ogarnąć (dobitnym przykładem tego jest wypad do Węgier gdzie wejście na stadion ważyło się do ostatniej chwili). Jednak w połowie stycznia w szeregi nawet największych optymistów wkradła się niepewność gdy dostajemy informację, że liczba chętnych kibiców ACF Fiorentiny na ten mecz zdecydowanie przewyższa pulę biletów udostępnioną przez Anglików. Dotąd nie rozważaliśmy w ogóle możliwości by zasiąść incognito na trybunie gospodarzy, jednak po tym jak kupiliśmy już bilety samolotowe widząc problemy z wejściem na sektor gości w końcu zaczęliśmy brać i taką opcję pod uwagę. Ale i tym razem spotkaliśmy się z przeszkodą jaką jest karta kibica. Nawet nasz „tajny agent” z taką kartą nie miał możliwości by nam pomóc. Niespodziewanie pojawia się światełko w tunelu; do 29 stycznia wysyłając swoje dane na specjalnie przygotowaną skrzynkę e-mail przez oficjalną stronę Violi weźmie się udział w losowaniu wejściówek (decyduje kolejność zgłoszeń)... w sumie chętnych było kilka tysięcy osób; znów się nie udało. Wydaje się, że zrobiliśmy wszystko, a może nawet i więcej by pojawić się na stadionie i dopingować Fiorentinę. Nie byliśmy jednak jedyni w tej sytuacji, wielu kibicom z Włoch anulowano bilety, które zakupili na sektor gospodarzy, masakra. Duża w tym rola londyńskiej policji, Anglicy na wszelkie sposoby utrudniali przybycie florenckich tifosi. Trudno, z biletami czy bez i tak lecimy! Pierwsi na miejsce dotarli Krzysiek i Robert wylatując z Łodzi - przybili dzień przed meczem ogarniając sobie nocleg u znajomych. W czwartek rano dołączył do nich Dziubek ze znajomymi (również przylecieli z Łodzi), ja przybyłem kilka godzin później (z Gdańska).

Na miejscu przywitała nas typowo angielska pogoda; szaro, zimno i pada. Przed moim przybyciem łódzka ekipa zdążyła trochę pospacerować po Londynie – odwiedzili m.in. stadion Arsenalu (Emirates Stadium). Minęło trochę czasu nim się odnaleźliśmy, wszak nie jest to mała miejscowość. Dodatkowo poruszania się po mieście nie ułatwiały korki (spowodowane jakimś większym wypadkiem) i panujący chaos; autobusy potrafiły się spóźniać czasem nawet godzinę, o czym się kilka razy przekonaliśmy – dlatego głównie przemieszczaliśmy się metrem. Ale nie ma co się mazać, odnaleźliśmy się. Mając jeszcze kilka godzin do meczu podeszliśmy pod White Hart Lane, by sprawdzić czy nie ma jakieś opcji kupna biletu. Niestety kasy zamknięte, od ochrony dowiedzieliśmy się, że praktycznie nie ma szans by udało nam się wejeść. By nie stać w miejscu bez celu urozmaiciliśmy sobie ten wyjazd podróżą po Londynie. Skoro byliśmy pod stadionem Arsenalu i Tottenhamu to czemu się nie wybrać pod stadion Chelsea? Pakujemy się do metra i jedziemy na Stamford Bridge. Podczas zwiedzania natykamy się na koników, którzy oferują nam bilety na mecz Violi! Już sięgaliśmy do portfeli dopóki nie poznaliśmy bajońskich cen za te bilety (chcieli za nie coś koło 500zł/sztuka, już po negocjacjach : D). Pomijając, że nie byliśmy gotowi na takie wydatki, to kto wie czy w ogóle dało radę wejść na te bilety...

Wracamy pod stadion Tottenhamu, po drodze spotykamy wiele grup fanów Violi, którzy również przylecieli bez biletów. W sumie ostatnie nadzieje na kupno wejściówek legły w gruzach niczym afgańskie domy. Po naradzie postanawiamy, że wbijemy się do jakiegoś pubu i obejrzymy mecz w TV przy piwku. Los nas skierował do lokalu, w którym głównie siedzieli kibice Kogutów, więc trzeba było powściągnąć emocje i nie wychylać się z barwami. Sam lokal był totalną speluną z klejącą się podłogą, totalnym nieładem, zasyfionym kiblem... ale co najważniejsze tanim piwem i transmisją meczową. Czyli typowy brytyjski klimat jak z filmów. Nieco styrani całodzienną wędrówką i przemoczeni od deszczu siadamy gdzie się da odliczając minuty do startu meczu. Emocje rosną z każdą chwilą, co prawda nie siedzimy na stadionie, ale w tym momencie interesuje nas tylko zwycięstwo Fiorentiny. Jest, zaczyna się!

Już od początku spotkania widać, że nie będzie to łatwy mecz. W pierwszych minutach żółtą kartkę dostał Gonzalo Rodríguez, a chwilę później gospodarze zdobyli bramkę po strzale Roberto Soldado. Ciężko było ukryć niezadowolenie na naszych twarzach. No nic, mecz trwa dalej. Fiorentina stara się odrobić stratę, ale Tottenham nie zamierza nam tego ułatwiać. W 35. minucie Soldado fauluje przed polem karny, za co zostaje ukarany żółtą kartką. Do piłki podchodzi Matías Fernández i strzałem z ostrego kąta próbuje zaskoczyć bramkarza Spurs, Lloris jednak odpija piłkę, dochodzi do niej Basanta, dobija... 1:1! Powoli zbliża się koniec pierwszej połowy, akcję przeprowadzają Koguty, Nacer Chadli trafia w idealnej sytuacji w poprzeczkę... uff. Gwizdek sędziego, wychodzimy przed pub by chwilę odetchnąć i porozmawiać.

Zaczynamy drugą połowę, niewiele zbrakło, a już na początku piłkę do bramki wpakowałby Mohamed Salah. W 50’ Stefan Savic ogląda żółtą kartkę. W dalszej części obie ekipy próbowały przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Mario Gomez w 69’ mógł wpisać się na listę strzelców ale niestety ponownie nie potrafił odnaleźć właściwej formy w fioletowej koszulce. Ponownie nie udało mu się to w 83. minucie, znów zbrakło szczęścia. Nic już ciekawego nie wydarzyło się w tym pojedynku. Mecz kończy się remisem, który stawia gości w lepszej sytuacji przed rewanżem na stadionie Artemio Franchi.

Dopijamy piwo, zabieramy plecaki i dalej udajemy na na miasto, robimy zakupy w markecie... i czekamy prawie godzinę na spóźniony autobus. Gdzieś w centrum Londynu udało nam się ogarnąć bus, który zawiózł nas na lotnisko, które było dla nas miejscem noclegu. Na miejscu zastajemy sporą ekipę fanów z Florencji, którzy również postanowili nie przepłacać za nocleg. Ja do Gdańska wylatuję w południe, grupa z Łodzi dwie godziny później.

Reasumując, mimo wszystko wyjazd udany. Na pewno brak biletów meczowych pozostawił spory niedosyt, ale mamy poczucie, że zrobiliśmy wiele by je zdobyć i nie odpuściliśmy do końca. Warunki wyjazdu nieco spartańskie, ale tak to bywa na szybkich tripach gdzie większość rzeczy dzieje się spontanicznie, czasem przypadkowo. Kolejne miasto możemy odhaczyć na naszej mapie europejskich wojaży za ukochanym klubem.

Pozdro dla obecnych i do zobaczenia przy najbliższej okazji!

Na wyjeździe byli:

Członkowie VCP: Michał (Cholew), Krzysztof (Krzysiek74), Robert (Robert79), Tomasz (ACFdziubek)
Pozostali: Adrian, Damian, Jacek, Robert


Autor: Michał (Cholew)

 

 

16.08.2014 || ACF Fiorentina - Real Madryt (2:1) || Warszawa (Polska) [#09]


3.05.2014 || ACF Fiorentina - SSC Napoli (1:3) || Rzym (Włochy) [#08]

Brak relacji

6.04.2014 || ACF Fiorentina - Udinese Calcio (2:1) || Florencja (Włochy) [#07]

 

Dwa lata przyszło Nam czekać na kolejną możliwość obejrzenia na żywo meczu ukochanej Fiorentiny. Pomysł organizacji siódmego już oficjalnego wyjazdu zrodził się tradycyjnie niemal rok po ostatnim wyjeździe, to jest na początku 2013 roku. Z różnych względów jednak w minionym roku nie pojawiliśmy się we Florencji. Pojedynczy członkowie Viola Club Polonia podejmowali rozpaczliwe próby :) doprowadzenia do wyjazdu, ale niestety los okazał się nieubłagany. Co się jednak odwlecze to nie uciecze jak mówi przysłowie i od początku kolejnego, 2014 roku sprawy wyjazdowe nabierały rozpędu. Szybka sonda przeprowadzona na forum pozwoliła wyłonić przeciwnika, a zarazem termin meczu na który mieliśmy się udać. Padło na biedne, ciągle gnębione przez Fiorentinę Udinese Calcio :) Mimo wszystko przeciwnik to atrakcyjny i gwarantujący dobre widowisko.

 

Czas od rozpoczęcia przygotowań do dnia wyjazdu zleciał nadspodziewanie szybko i dnia 4 kwietnia 2014 cała grupa wyjazdowiczów zameldowała się na lotnisku Warszawa Modlin. Tradycyjnie (no może poza jednym wyjazdem  :) ) członkowie VCP (i ich osoby towarzyszące) przybyli z kilku zakątków Polski. Od Zachodniopomorskiego zaczynając, przez Wielkopolskę i Łódzkie na Górnym Śląsku kończąc. Termin naszego wyjazdu przypadał od 4 do 8 kwietnia, natomiast mecz 32 kolejki Serie A miał zostać rozegrany 6 kwietnia w niedzielę o godzinie 15. Tym razem pobyt w Toskanii trwać miał rekordowo długo bo aż 5 dni.

Zaopatrzeni we flagi oraz specjalnie przygotowane na ten wyjazd 3000 wlepek VCP, odlecieliśmy liniami Ryanair z Modlina do Rzymu, a konkretnie na lotnisko Ciampino. Niespodzianki nie było :) Italia przywitała nas wspaniałą pogodą, dzięki której dalsza podróż do Florencji przebiegała w doskonałych nastrojach :D Z lotniska pojechaliśmy busem do samego centrum zatłoczonego w godzinach szczytu Rzymu, a konkretnie pod dworzec Termini. Stamtąd szybkim jak strzała pociągiem Frecciarossa odjechaliśmy do stolicy Toskanii. Na miejscu szybkie zameldowanie w dobrze znanym starym wyjazdowiczom hotelu Ottaviani, odświeżenie się po podróży i już można było próbować genialnych włoskich piw na jednych z głównych placów miasta. Na degustacji oraz pobieżnym zwiedzaniu miasta upłynął nam pierwszy, nieco deszczowy, wieczór we Florencji :)

Jako, że był to już czwarty, oficjalny pobyt polskich kibiców Fiorentiny w jej macierzystym mieście, przez cały wyjazd znający już nieco lepiej miasto wyjazdowicze tworzyli wokół siebie grupki, które według swojego uznania podziwiały uroki Perły Toskanii.

Niemniej w sobotę przed południem udaliśmy się całą grupą pod nasz teatr marzeń czyli Stadio Artemio Franchi. Podziwianie stadionu na razie z zewnątrz, pierwsze zakupy, nie tylko w oficjalnych sklepach Fiorentiny, ale także w okolicznych marketach czy restauracjach wypełniały nam czas przez następne kilka kwadransów. Z okolic stadionu pojechaliśmy już w nieco mniejszym składzie na wzgórze Fiesole, z którego rozciąga się piękny widok na Florencję. Kilka godzin tam spędzonych oraz późniejsze zwiedzanie miasta (także tego imprezowego ;)) i tak minął nam pierwszy pełny dzień wyjazdu.

Legendarna włoska ligowa niedziela przywitała nas piękną słoneczną pogodą. Niemal równo w południe ruszyliśmy pociągiem z dworca Santa Maria Novella na stację Campo di Marte, mieszczącą się nieopodal stadionu Fiorentiny. Od kolejnego cudownego przeżycia zafundowanego przez piłkarzy Fiorentiny dzieliły nas już minuty. Czas przed meczem to robienie zdjęć, odbiór biletów od niezawodnego Nicoli z Ciclone Viola, a przy okazji uściślanie więzi między tifoserią włosko-polską, ponowne zakupy w official stores, rozdawanie wlepek włoskim kibicom oraz posiłki itp. :)
Tym razem nie udało się wnieść na stadion 10 metrowej flagi Viola Club Polonia, ale dzięki uprzejmości kibiców z włoskiego stowarzyszenia na barierkach zawisła polska flaga z nazwą fanclubu. Była świetnie widoczna zarówno na stadionie jak i w tv.

Mecz. Rozpoczął się równo o 15 i od razu przewagę uzyskała Fiorentina. Borja Valero i spółka od razu narzucili swoje tempo i dyktowali warunki gry. Udinese od czasu do czasu odgryzało się atakami, ale Neto nie dał się zaskoczyć. Cuadrado raz po raz kąsał defensywę gości i w końcu dopiął swego. Po jego strzale z dystansu piłka odbiła się od nogi obrońcy przyjezdnych i po rykoszecie wpadła do siatki. 1-0 dla Fiorentiny i istny szał na fanatycznej Curva Fiesole. Apropo dopingu, tego dnia była świetna atmosfera na trybunie. Sześciu prowadzących doping ciągle nakręcało korbę i motywowało ludzi do nieustannego i głośnego śpiewu wielu przeróżnych piosenek chwalących Fiorentinę. Do przerwy wynik nie uległ zmianie i ponad 31 tys kibiców zgromadzonych na Franchi mogło czuć się szczęśliwych.

W drugiej połowie obraz gry w zasadzie nie uległ zmianie. To Fiorentina była groźniejsza w swoich akcjach i to ona strzeliła drugiego gola. Niesamowity tego dnia Kolumbijczyk Cuadrado wpadł w pole karne gdzie został sfaulowany, a sprawiedliwość z 11 metrów wymierzył stoper Fiorentiny Gonzalo Rodriguez.  2-0 dla Violi, lepiej nie mogło się ułożyć. Pewni starzy wyjazdowicze na pewno odczuli ulgę związaną z wynikiem :D Jednak Fiorentina nie była by sobą, gdyby nie przytrafił się jej jakiś znaczący błąd. Pod koniec meczu interweniujący dotąd poprawnie Neto puścił kuriozalnego gola. Ni to strzał ni to dośrodkowanie Fernandeza i zrobiło się 2-1. Do ostatniego gwizdka sędziego było niezwykle nerwowo, ale na szczęście udało się dowieźć korzystny rezultat. Dwa do jednego i wynik wyjazdowy odczarowany! :) Po meczu zdjęcia na stadionie oraz pod wejściem głównym (z dużą flagą VCP czemu towarzyszyły głosy podziwu i oklaski od Włochów) i pociągiem udaliśmy się do hotelu.

Wieczorem, tuż po kolacji, odbyło się burzliwe zebranie członków VCP, na którym omawiane były sprawy dotyczące przyszłości fanklubu.

Słoneczny poniedziałek minął wyjazdowiczom na zwiedzaniu miasta i jego okolic :), piwkowaniu, opalaniu, zakupach itp. We wtorkowy poranek udaliśmy się autokarem do Pizy, z stamtąd samolotem do Polski.
Żegnamy się z Florencją co najmniej na kilka miesięcy i…
…DO NASTĘPNEGO!

FORZA FIORENTINA !! !!

Autor: Tomasz (ACFdziubek)

 

1.04.2012 || ACF Fiorentina - Chievo Verona (1:2) || Florencja (Włochy) [#06]

 

Jako, że tradycja zobowiązuje, również i w roku 2012 nie mogło Nas zabraknąć w słonecznej Florencji na meczu naszego ukochanego klubu. 1200 km to dla Nas nie problem, choć jak mieliśmy się niedługo przekonać, tym razem przebycie tej odległości było wyjątkowo uciążliwe :).



Przeciwnik i data meczu znane były jeszcze w zeszłym roku, kiedy to na forum Krzysiek74 utworzył wątek na temat szóstego już, oficjalnego wyjazdu polskich kibiców na mecz Fiorentiny. Tym razem miała to być 30 kolejka Serie A, a rywalem Chievo. Wybór zespołu z Verony nie był przypadkowy. Po meczach z mocnymi ekipami, które niestety kończyły się porażkami, zdecydowaliśmy się wybrać na spotkanie z "przeciętniakiem", z którym mieliśmy sobie spokojnie poradzić. Innymi słowy, chcieliśmy zobaczyć jak Fiorentina leje ich na przykład 3-0  :D. W oczekiwaniu na ostatni dzień marca (wylot, powrót we wtorek 3 kwietnia), dotarła do Nas fantastyczna wiadomość, która bardzo pozytywnie zaszokowała. Giovanni (w tym miejscu OGROMNE PODZIĘKOWANIA) załatwił dla wszystkich wyjazdowiczów oficjalne pozwolenie na spotkanie z piłkarzami Fiorentiny dzień przed meczem, w hotelu, w którym mieli być zgrupowani. News ten jeszcze bardziej podsycił atmosferę przed wyjazdem i wlał w fioletowe serca nadzieję, że wszystko w życiu jest możliwe :)

Nocą 31 marca spotkaliśmy się w 15 osób na lotnisku w Pyrzowicach (Camillo88kg leciał z Warszawy). Kontrola, kupowanie prowiantu i o godzinie 6.20 poleciliśmy do Włoch. Tak jak poprzednio, już w powietrzu można było wyczuć, że będzie gorąco :) Przeczucia Nas nie zawiodły i tuż po wylądowaniu na ziemi włoskiej każdy mógł cieszyć się przepiękną pogodą. Autobusem udaliśmy się na dworzec kolejowy Forli i stamtąd pociągiem przez Faenzę do Florencji. Po godzinie 14 naszym oczom ukazała się Stazione Santa Maria Novella. Szybkie przejście do hotelu ulokowanego w ścisłym centrum, zakwaterowanie i wyjście na miasto w celu podziwiania Perły Renesansu :)

Tego dnia najważniejszym punktem imprezy było jednak wspomniane spotkanie z piłkarzami. Niemal punktualnie o godzinie 20.15 stawiliśmy się przed wejściem do hotelu Villa Medici. Podczas oczekiwania na spotkanie czuć było narastający dreszczyk emocji. Luksusowe wnętrze budynku i widok przechadzających się w środku piłkarzy podkreślały wyjątkowość zbliżającego się wydarzenia. Po kilkunastu minutach zaproszono Nas do środka i po chwili wszyscy już witali się z naszym rodakiem, Arturem Borucem, który przyszedł na razie jako jedyny. Rozmowa z bramkarzem Fiorentiny przebiegała w bardzo miłej atmosferze, luźna pogadanka o sprawach klubowych, ostatnich wynikach, reprezentacji Polski, o życiu we Florencji. Pytaniami jak z rękawa sypał Nasz Il Presidente Chiesa :) Potem nastąpiła sesja fotograficzna, każdy mógł wykonać sobie zdjęcie z goalkeeperem, wziąć autograf i zamienić kilka słów. Po rozmowie Artur poprosił kilku innych piłkarzy Violi, którzy w pomieszczeniu obok popijali caffe.Autografy, indywidualne zdjęcia i jedna główna fotografia z rozwiniętą w hotelu flagą Viola Club Polonia trzymaną przez Boruca, Lazzariego, Montolivo, Behramiego, Pasquala, De Silvestriego, Nataliego i Gamberiniego :) oraz oczywiście VCP. Po spotkaniu, niezwykle podnieceni :D, udaliśmy się do hotelu by naładować akumulatory przed czekającym Nas jutro meczem z Chievo.

Niedziela przywitała Nas tak samo piękną pogodą i głośną muzyką dobiegającą z placu obok, gdzie odbywała się impreza z cyklu Avon Running, głównie dla pań :) Około godziny 12.30 udaliśmy się pociągiem na Stazione Campo di Marte, a stamtąd pod stadio Artemio Franchi. Odbiór biletów od niezawodnego Nicoli z Ciclone Viola, kupowanie gadżetów i posiłki wypełniały Nam czas do zbliżającego się piłkarskiego święta. W pewnym momencie dotarła do Nas wiadomość, że ze względu na fatalne wyniki osiągane przez zespół, kibice nie będą wywieszali flag tego dnia oraz nie będzie prowadzony doping. Istniało zatem zagrożenie, że Nasza debiutująca na meczu 10 metrowa flaga VCP nie będzie mogła zostać powieszona. Po zapewnieniu ze strony szefa kibiców, że jednak dla Nas zrobią wyjątek oraz z nadziejami na zwycięstwo weszliśmy na wypełniający się powoli stadion. Na godzinę przed meczem rozpoczął się jednak istny maraton z wieszaniem flagi :) Jedna barierka nie, druga barierka nie, trzecia też, a zatem gdzie? Przebieg meczu miał jednak wkrótce pomóc w zrozumieniu dlaczego miejscowi kibice byli tak radykalni w sprawie protestu. Koniec końców udało Nam się powiesić flagę w ostatnim możliwym miejscu na Curva Fiesole :) Była świetnie widoczna i robiła niesamowite wrażenie na Nas samych jak i Włochach. Na pewno też widział ją Boruc, który dzień wcześniej zapewniał, że będzie się za nią rozglądał :).

Mecz. Pomimo tego, że przyjechaliśmy z Polski, że kochamy Fiorentinę, że powinniśmy cieszyć się każdym nawet najmniejszym szczegółem, to oglądając poczynania piłkarzy na boisku, nawet największy stoik by nie wytrzymał. Kompletny brak pomysłu na grę, niedokładne podania, głupio stracona bramka już na samym początku. Wszystko to powodowało, że frustracja na trybunach narastała z każdą minutą. W powietrzu czuć było, że Fiesole wręcz kipi ze złości. Bramka Adema w drugiej połowie i niemrawe podrywy do dopingu trochę podniosły na duchu. Ale kiedy wszyscy myśleli, że Viola pójdzie za ciosem, stało się najgorsze. 2-1 dla gości, ostatni gwizdek Rizzoliego i nawet remisu nie udało się wywalczyć... Przełykając gorzką pigułkę robiliśmy sobie ostatnie podczas tego wyjazdu zdjęcia z flagą i żegnali prawdopodobnie na rok ze stadio Artemio Franchi.
Czas po meczu minął tego dnia już bardzo szybko. Integracja w hotelu, rozmowy o przyszłości Fiorentiny oraz sławiące Violę pieśni wypełniły Nam ten wieczór oraz późne godziny nocne :D

Poniedziałek minął Nam głównie na zwiedzaniu miasta i jego okolic. Podzieleni na grupki przebywaliśmy w takich miejscach jak: wzgórze Fiesole, dzik :D, wodospad na środku rzeki Arno, Piazza Michelangelo, Ponte Vecchio, okolice stadionu i wielu innych wspaniałych miejscach, których pełno w stolicy Toskanii. O godzinie 22.30 wyjechaliśmy z Florencji i przez Bolonię udaliśmy się na lotnisko w Forli. Stamtąd rano odlecieliśmy do Warszawy i Katowic, dalej transportem kołowym do swoich domów.

Na wyjeździe byli (w kolejności alfabetycznej): Beata, Elwira, Grzegorz, Henryk, Ireneusz(Chiesa), Jerzy, Kamil(camillo88kg), Krzysztof(Krzysiek74), Łukasz(BalonACF), Marzena, Mateusz, Michał(Florek), Oskar, Robert, Robert, Tomasz(ACFdziubek).

Do następnego!! FORZA VIOLA!!

Autor: Tomasz (ACFdziubek)

 

10.04.2011 || ACF Fiorentina - AC Milan (1:2) || Florencja (Włochy) [#05]

Jeszcze pod koniec zeszłego roku, a może i wcześniej narodził się pomysł by po raz kolejny wybrać się na mecz Naszego ukochanego klubu. Bardzo długo na pole position był mecz z Udinese, ale beatyfikacja Jana Pawła II pokrzyżowała nam plany. W szczytowym momencie bilety na "tani" lot Wizzaira kosztowały około 1000 zł. Opcja ta więc natychmiast została odrzucona i wybrać trzeba było inny mecz.



A do wyboru mieliśmy m.in. mecze z Milanem, Romą, Interem, Juventusem, ewentualnie Bologną. Najlepszym rozwiązaniem prawie od samego początku było spotkanie z Milanem. Rossoneri gwarantowali niemal pełny stadion i niesamowite emocje. Długo kazano nam czekać na ostateczny termin meczu, ale w końcu ustalono, że zostanie rozegrany w niedzielę 10 kwietnia o 20.45, lepszego terminu nie można było sobie wyobrazić. Pobyt w słonecznej Toskanii zwieńczony meczem Serie A, w którym zobaczyć można gwiazdy światowego futbolu jest chyba marzeniem niejednego kibica. Spośród wielu chętnych (przez chwilę planowano nawet autokar dla ~40 osób) wykrystalizowała się grupa 9 osób, tym razem wszyscy z Łodzi ;) Bilety nabyliśmy oczywiście w Wizzair, po mniej więcej 200 zł w obie strony.

 

Mijały tygodnie i w końcu nadszedł ten dzień, 8 kwietnia. Dwoma samochodami przemieściliśmy się na lotnisko w Pyrzowicach, skąd o godzinie 16.25 mieliśmy polecieć do Forli. Lot minął szybko i w miłej atmosferze (widoki gór i morza zapierały dech w piersiach). Po kilkunastu minutach od opuszczenia polskiej przestrzeni powietrznej dało się odczuć już czekające na nas upały. I rzeczywiście zaraz po wyjściu z samolotu każdy poczuł niesamowitą falę ciepła (27C w cieniu) oraz zobaczył błękitne niebo bez ani jednej chmurki. Z lotniska na dworzec kolejowy udaliśmy się autobusem miejskim za 3,50 euro. Kupno biletów i wskakujemy w pociąg do Boloni, gdzie musieliśmy się przesiąść na pociąg do Florencji. W Boloni było trochę bieganiny po dworcu, ale udało nam się zdążyć na dwie minuty przed odjazdem. Tu warto nadmienić, że włoskie pociągi są bardzo dobrze utrzymane, czysto, cicho, komfortowo i szybko.

Około godziny 22 przybyliśmy na dworzec Santa Maria Novella we Florencji, gdzie czekał na nas Wagu (od razu pozdrawiam i WIELKIE DZIĘKI za pomoc podczas całego wyjazdu) Z dworca udaliśmy się do hostelu Sogna Firenze, tego samego co rok temu, gdzie niezwykle serdecznie przyjęli nas właściciele (inni niż wtedy żeby nie było ) Szybkie zakwaterowanie i krótki wypad do centrum miasta. Tam ładowanie akumulatorów wspomagane Becksem, Tuborgiem, Birra Moretti, Nostra Azzuro, kebabem. Po powrocie spać bo czekał nas kolejny pełen emocji dzień.

Ranek 9 kwietnia przywitał nas jeszcze lepszą pogodą (no może nie od razu), tak z 35-40 stopni w słońcu, która utrzymywała się do końca wyjazdu. Podobno trafiliśmy na wyjątkowe upały o tej porze roku we Florencji :) Chyba po kebabie i na pewno z piwem w ręku ruszyliśmy na miasto. Pierwszym punktem był oczywiście stadio Artemio Franchi, który obeszliśmy dookoła, a w okolicznych sklepach nabywaliśmy pierwsze gadżety Fiorentiny (koszulki, czapki, spodenki, flagi, bluzy, pendrajwy, torebki itp. na bogato :D) Na stadion nas niestety nie wpuszczono, choć byliśmy już za bramą. Pod stadio oczywiście masa zdjęć, w tym z flagą Viola Club Polonia, która już wtedy wzbudzała zachwyt wśród przechodzących Włochów). Po obejrzeniu stadionu z zewnątrz udaliśmy się do centrum miasta, a tam standard czyli chodzenie wąskimi uliczkami oraz wielkimi placami i podziwianie architektury, która powodowała u tych co byli po raz pierwszy opadanie szczęki. Jedni podrywali Amerykanki nad wodospadem, inni włazili na dzwonnice i na plac Michała Anioła, a jeszcze inni się gubili, kupowali dzieciom prezenty, duży chłopiec kupił sobie piłkę. Niektórych bolały już nogi, innych głowy, ale na pewno wszyscy byli zadowoleni i spaleni słońcem:) Pod wieczór zakupy w supermarkecie (Tuborg 0,66 l - 0,83 euro) na które wybraliśmy się samochodem Wagu, Waga?, Wagulca?, Wagin.... :D Ogólnie było zajebiście. Po zakupach integracja w hostelu i nakręcanie się na czekający nas meczyk.

W niedzielę rano wyruszyliśmy na Fiesole, czyli wzgórze unoszące się nad Florencją, z którego widać panoramę tego pięknego miasta. Popijając miejscowe wino spędziliśmy tam około 2 godzin, podziwiając widoki, opalając się, oraz zwiedzając.

Ponieważ zbliżała się godzina zero należało udać się do hostelu na przekąskę, jedni samochodem inni autobusem.
Około godziny 17 stawiliśmy się pod stadionem, pozamykane ulice i coraz większy gwar powodowały, że czuć było atmosferę zbliżającego się święta, futbolowej uczty. Kolejne kupowanie pamiątek, odbiór biletów na mecz od Nicoli, zdjęcia z flagą, ostatnie przed meczem posiłki. Po godzinie 19 zaczęliśmy wchodzić na stadion, który był już mniej więcej w połowie zaludniony. Flaga Viola Club Polonia już przy wejściu wzbudzała wśród ochrony podziw, a potem zawisła na barierce na Curva Fiesole, gdzie była fotografowana zarówno przez nas jak i Włochów, z nami oraz bez nas, pełna dokumentacja. Italiani z naszego otoczenia oczywiście obowiązkowo dowiedzieli się skąd jesteśmy, dostali też wlepki i nie mogli wyjść z podziwu, że przywędrowaliśmy z Polski tyle kilometrów, żeby kibicować Fiorentinie.

Po godzinie 20 stadion już był pełny (nie wiem skąd informacje, że było tylko 31 tys. widzów, bankowo było ze 40 tys.). Mrowisko fioletowych ludzi i powiewające ogromne flagi, wszystko to wyglądało niesamowicie. Przy wychodzeniu na rozgrzewkę ogromne gwizdy na Milan, szczególnie Ibrahimovicia, natomiast wielkie brawa dla graczy Violi i jeszcze większe dla Primavery, która przed meczem odbierała Coppa Italia.

Równo o 20.45 rozbrzmiał pierwszy gwizdek Morgantiego i rozpoczął się spektakl. Niestety przestraszona Fiorentina szybko straciła gola i dodatkowo nie stwarzała żadnych dobrych okazji. Pod koniec pierwszej połowy 0-2 i konsternacja na Fiesole. Jeśli chodzi o doping to jestem osobiście pod ogromnym wrażeniem, ciągłe śpiewy i klaskanie, kilku prowadzących doping rozsianych po sektorze i w miarę udaje się to skoordynować. W tv tego nie słychać (tylko Forza Viola Ale słychać ewentualnie). Po przerwie Viola rusza do ataków, przede wszystkim dzięki Babacarowi (co on robi na ławie?). Śpiewom nie ma końca. Co chwila intonowane są też zabawne przyśpiewki obrażające Ibre (zingaro), Berlusconiego i cały Milan. Pod koniec dzięki bramce Vargasa stadion eksploduje radością, ale mimo usilnych starań Fiorentina przegrywa 1-2, lecz wynik jest sprawą drugorzędną. Marzenia kolejny raz się spełniają :) Po wyjściu większości kibiców zdjęcia z flagą i opuszczamy świątynię. W hostelu oglądanie skrótów, dyskusje o meczu przy piwku.

W poniedziałek rano jeszcze raz zwiedzanie centrum i kupowanie ostatnich pamiątek, prezentów itp. O godz, 13.40 pociąg powrotny do Forli przez Faenzę. Na lotnisku łapanie ostatnich promieni włoskiego słońca i odlot do Katowic, a stamtąd samochodami do Łodzi.

W tym miejscu serdeczne podziękowania dla Irka (Chiesy) za pomoc przy kupnie biletów meczowych, załatwieniu noclegu i innych ważnych spraw. I jeszcze raz dla Pawła (Wagu), który spędził z nami cały wyjazd i służył cały czas pomocą. GRAZIE RAGAZZI!!!

Na wyjeździe byli (w kolejności alfabetycznej): Anastazja, Artur, Beata, Kamil, Kamil (kamils84), Krzysztof (Krzysiek74), Piotr, Robert, Tomasz (ACFdziubek).

Autor: Tomasz (ACFdziubek)

 

14.04.2010 || ACF Fiorentina - Inter Mediolan (0:1) || Florencja (Włochy) [#04]

Brak relacji

6.03.2010 || ACF Fiorentina - Juventus (1:2) || Florencja (Włochy) [#03]

 

 

21.10.2009 || Debrecen VSC - ACF Fiorentina (3:4) || Budapeszt (Węgry) [#02]

Pomysł wspólnego wyjazdu do Budapesztu zrodził się w naszych głowach na podobnej zasadzie jak ten do Pragi. Bliskość stolicy Węgier, a co za tym idzie niewielkie koszty transportu plus niedrogie bilety na mecz działały na wyobraźnię i podsycały ochotę na drugi oficjalny wyjazd polskich kibiców Fiorentiny, wtedy jeszcze nie zrzeszonych w Viola Club Polonia, które to stowarzyszenie miało powstać dopiero w przyszłym roku. Po wielu rozmowach telefonicznych i internetowych, po dograniu wszelkich szczegółów (oprócz wtedy tradycyjnie biletów meczowych – czytaj: wyjazd w ciemno ;)) spotkaliśmy się 20 października na dworcu w Katowicach. Niestety część osób, które deklarowały się na wyjazd, postanowiło odpuścić i nie zjawić się na miejscu zbiórki nikogo o tym nie uprzedzając… Po przeliczeniu na nowo kosztów podróży i paru nerwowych chwilach udaliśmy się busem w nocną podróż do Budapesztu (jak pamiętam – w 13 osób), która upłynęła na rozmowach, piwku i spaniu.


We wczesnych godzinach porannych zawitaliśmy do stolicy Węgier. Z miejsca wszystkich urzekła architektura tego usytuowanego nad Dunajem miasta. Obowiązkowo najpierw udaliśmy się na stadion po to by zbadać sytuację z biletami. Na miejscu konsternacja – wszystkie bilety sprzedane. Na kasach wisiały kartki z taką informacją, a co do jej treści upewniliśmy się pytając ochronę obiektu. Miny zrzedły na pewno, ale nie tracąc nadziei udaliśmy się do pobliskiego Tesco na zakupy. Najedzeni i napojeni rozpoczęliśmy zwiedzanie zabytkowego centrum miasta usytuowanego po obu brzegach Dunaju. Dech w piersi zapierały niesamowite widoki na parlament i niezliczone pomniki przypominające o wspaniałej historii naszych węgierskich braci. Do meczu pozostawało kilka godzin, a my snuliśmy się uliczkami pięknego Budapesztu nadziewając się między innymi na Cesare Prandelliego oraz jego sztab. Obowiązkowych wspólnych fotografii, uścisków dłoni oraz zamienionych paru zdań nie mogło zabraknąć. Każdy z nas był niesamowicie szczęśliwy, że w takim tłumie turystów udało się spotkać trenera Fiorentiny.


Czas biegł nieubłaganie i choć było coraz to bliżej do piłkarskiego święta, w nas potęgowała się niepewność. Czy uda się jakoś wejść na mecz? Czy nie zrobimy niestety setek kilometrów tylko po to by oglądać fasadę stadionu? Czy nie skończy się tylko na zwiedzaniu miasta i oglądaniu meczu w pobliskiej kibicowskiej knajpie? Tego nikt nie mógł wiedzieć. I tak samo nie mógł przewidzieć tego co stało się później, happy endu w iście hollywoodzkim stylu…


Ale po kolei. Po trudach zwiedzania udaliśmy się pod stadion imieniem legendarnego Ferenca Puskasa. Narastający gwar, klaksony samochodów, błyski policyjnych kogutów. To wszystko zmiksowane razem odzwierciedlało doskonałą atmosferę panującą przy okazji sztandarowych rozgrywek pod egidą UEFA. Nadal nie będąc w posiadaniu biletów, przycupnęliśmy w knajpie nieopodal stadionu, wypełnionej kibicami drużyny przeciwnej. Mimo naszych fioletowych barw atmosfera była w sumie ok. Mijał nam czas na próbowaniu dogadania się z miejscowymi i drinkowaniu. W pewnym momencie wśród nas znalazł się człowiek, którego imienia nie pamiętam, ale którego serdecznie pozdrawiam za okazaną pomoc. Typowy Węgier, nie pamiętam czy był kibicem Debreczyna czy któregoś ze stołecznych klubów. Zaoferował pomoc w załatwieniu biletów dla naszej szczęśliwej trzynastki :) Wykonał mnóstwo telefonów, co jakiś czas znikał za murami pubu… I oto, w końcu, co za ulga, mamy… cały jeden bilet, a nas jest 13 :) Co tu zrobić: wybierać szczęśliwca? Losować? Nie wykorzystać tego biletu wcale? Zagwozdka niesamowita. Czas leciał dalej. Do meczu kilkadziesiąt minut… Nie przypomnę sobie za cholerę… dobra, daję naszemu wybawcy na potrzeby tej relacji na imię Miklos (jak ś.p. Miklos Feher – piłkarz, którego cenię do dziś, a który tak tragicznie odszedł, robiąc to co kochał). W pewnym momencie Miklos obwieszcza: zbierajcie się Panie i Panowie! Idziemy pod główne wejście stadionu. Po paru minutach już tam byliśmy. Telefon Miklosa i oto wychodzi on. Gościu koło czterdziestki, typowy działacz piłkarski w garniturze. I co robi? Z kieszeni marynarki wyjmuje gruby plik biletów  Co i rusz powtarzając Fast, guys, fast! sprzedaje nam upragnione wejściówki na tak zwane lewo. Idealnie, lepiej być nie mogło. Patrzysz na ogromne jupitery i światło z nich bijące, słyszysz oklaski publiczności, tumult przemieszczających się wewnątrz obiektu kibiców i już to czujesz, przechodzi cię dreszczyk i już wiesz, że i ty za chwilę będziesz uczestnikiem meczu Ligii Mistrzów. Tak, tak, jednocześnie do i nie do opisania, coś czego życzę każdemu kibicowi piłkarskiemu by przeżył choć raz. By znalazł się niemal w filmowej produkcji, do której scenariusz napisał… hmm, jakiś zajebisty scenarzysta.


Mając bilety w garści, obeszliśmy stadion dookoła w poszukiwaniu wejścia na sektor gości. Po drodze lekkie avanti włoskich kibiców z miejscowymi oraz chwile grozy, gdy koło nas zatrzymuje się autobus wypchany kibicami Debreczyna. Wejście praktycznie bezproblemowe, przez parę minut nie chcieli nas wpuścić na sektor Violi, bo mieliśmy bilety na gospodarzy, ale w końcu machnęli ręką Jesteśmy, w końcu… Dopingujemy, oglądamy i chłoniemy każdą chwilę meczu, który dla mnie osobiście jest jak dotąd najlepszym widzianym meczem w karierze kibicowskiej. Wynik 3-4 dla Fiorentiny mówi sam za siebie. 6 goli w 27 minut. Adrian Mutu, Santana, Gilardino, Seba Frey, świetne akcje, poprzeczki, rzuty wolne, rozwalająca bębenki w uszach muzyka po golach… Żyć nie umierać kibicu, chwilo trwaj.


Po ostatnim gwizdku sędziego nieprawdopodobna duma i szczęście przepełniały chyba każdego z nas. Po wyjściu z węgierskiej piłkarskiej świątyni, kupnie szalików i krótkim posiłku udaliśmy się w podróż powrotną do Polski. Tego wyjazdu nigdy nie zapomnę.

Autor: Tomasz (ACFdziubek)

 

12.08.2008 || Slavia Praga - ACF Fiorentina (0:0) || Praga (Czechy) [#01]

Marzenia się spełniają, jeśli bardzo tego chcesz… Tymi słowami rozpoczynam relację z mojego pierwszego wyjazdu na mecz Fiorentiny, na mecz klubu, któremu kibicuję od dziecka. Kiedy w 1996 roku w kioskowej budce w Łodzi Mama kupiła mi koszulkę Gabriela Batistuty, to nawet nie myślałem, że będę kiedyś cieszył oczy oglądając spotkanie legendarnej Violi. Tym bardziej spotkanie tej rangi. Z biegiem czasu jednak docierało do mnie, że wystarczy popracować, odłożyć trochę pieniędzy, liczyć na szczęśliwe tak jak w tym przypadku losowanie i oto coś co było niemożliwe stało się rzeczą bardzo łatwą do zrealizowania. No może z tą łatwością, to nie do końca tak było, bo jakby nie patrzeć w podróż do stolicy Czech wyruszyłem zupełnie sam, a ludzi dzielących tą samą pasję, miałem dopiero poznać…


252 zł – tyle kosztował bilet kolejowy na trasę Łódź – Praga – Łódź. Bilet na mecz oczywiście na miejscu, najlepiej na sektor gości, aczkolwiek dopuszczałem sytuację siedzenia z gospodarzami byle tylko zobaczyć bohaterów tego ciepłego letniego wieczoru. Kasa, bułki z szynką, parę browarów do reklamówki i w drogę. O godz. 19 we wtorek wyruszyłem z dworca Łódź Widzew w stronę Katowic, gdzie czekała mnie przesiadka na pociąg Chopin jadący do Pragi. W stolicy Górnego Śląska czekał już Karol na forum znany jako Boozz, z którym wyruszyliśmy w dalszą podróż. Reszta chłopaków uderzyła do Pragi samochodami. W pociągu głównie spanie, ale także miłe pogawędki z czeskim konduktorem, kibicem jak dobrze pamiętam Sparty. Dziwił się ów jegomość, że my jako Polacy kibicujemy włoskiej ekipie i jedziemy za nią na wyjazd. W Pradze zameldowaliśmy się około godziny 7 rano. Szybkie zakupy w miejscowym sklepie i czym prędzej na stadion. Kompleks EDEN, to zarówno stadion jak i inne rozrywkowe budynki typu Tesco, hotel, restauracja, kino. O godzinie 9 gospodarze otworzyli kasy z biletami, które czym prędzej nabyliśmy. Były to bilety na sektor Slavii, znajdujący się tuż przy sektorze gości. Trzymając wymarzoną wejściówkę w ręku czuć było narastający dreszczyk emocji, że to już coraz bliżej, że się uda wejść na stadion bez problemu…


Z biletami w kieszeni wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Niesamowite wrażenie na mnie osobiście zrobiły Most Karola oraz stadion Bohemiansu usytuowany niemalże w centrum miasta, pośród otaczających go starych kamienic. W godzinach popołudniowych dołączyli do nas Chiesa, Amadiss, Baku, Nightsword, Jasiu 1910 i jeszcze jeden tifo z Polski, którego nicku już niestety nie pamiętam. Czas pozostały do meczu upłynął nam na zwiedzaniu, piwkowaniu i przede wszystkim rozmowach o Fiorentinie i o tym co nas czeka już za parę godzin. Po wykonaniu niezliczonej ilości zdjęć i nieco zmęczeni chodzeniem udaliśmy się tramwajem pod Eden stadion. Atmosfera meczowa na miejscu pochłonęła wszystkich kibiców zmierzających na trybuny. Ubrani w fioletowe barwy nie mieliśmy problemu, aby dzięki sprytowi jednego z przywódców kibiców Fiorentiny wejść na sektor Violi. Cały myk polegał na tym, że koleżka przykładał do czytnika swój uniwersalny bilet i wpuszczał po kolei wszystkich kibiców ubranych na fioletowo, niezależnie od tego, skąd kto przyjechał.


Stadion Eden od wewnątrz wywarł ogromne wrażenie. Niby jest kameralny, ale czerwono-żółte trybuny, wielki napis EDEN i sektorówka z konturami miasta naprawdę fajnie wyglądały. Dodatkowo dach pokryty czymś na wzór parkietu. Mecz był bardzo dobry mimo bezbramkowego rezultatu. Fiorentina co i rusz bardzo groźnie atakowała i tylko wyjątkowa nieskuteczność napastników Violi spowodowała, że bramkarz gospodarzy nie wyciągał tego wieczoru piłki z siatki. Po trybunach cały czas niosły się chóralne śpiewy kibiców obu drużyn, a my mieliśmy okazję po raz pierwszy „pośpiewać” po włosku ku chwale Fiorentiny. Po zakończeniu zwycięskiego dwumeczu (w pierwszym 2-0 dla Violi) rozpoczęło się pod sektorem wspólne kibiców i piłkarzy świętowanie awansu. Na trybuny powędrowały w prezencie od futbolistów koszulki, a nawet spodenki.


Po meczu szybko udaliśmy się na dworzec, by zdążyć na uciekający pociąg do Polski. Powrót był nieco trudniejszy ze względu na zróżnicowanie etniczne pasażerów, ale utrzymująca się cały czas adrenalina rekompensowała niedogodności. W domu zameldowałem się następnego dnia około godziny 15. Oprócz niesamowitego szczęścia i dumy, które mnie przepełniały, czułem i wiedziałem jedno: oto rozpocząłem nowy etap mojego kibicowskiego życia. Życia już tylko z Violą i dla Violi, pełnego wyjazdów, zlotów i spotkań z ludźmi, którzy tak jak ja kochają Fiorentine. FORZA VIOLA PER SEMPRE!!!


Autor: Tomasz (ACFdziubek)